środa, 6 czerwca 2012

Rozdział 2: I'm on the highway, going nowhere. Sweet dreams, wake me up.

Kolejny rozdział nowego opowiadania.

Było już dobrze po 22, a my nadal jechaliśmy autostradą, kierując się na północ. Droga do samego Seattle z Olympii zajmowała tyle co z Chicago do Rapid City, a może i nawet ciut więcej. Nie żeby, nie podobała mi się ta podróż, ale siedzenie przez cały ten czas w jednej pozycji wyraźnie dawało mi się już we znaki. Ponadto właśnie zdałam sobie sprawę, że jadę na motocyklu z dopiero co poznanym chłopakiem. Było to dość duże niebezpieczeństwo, jednak nie większe niż podróżowanie autostopem. Cóż, kto nie ryzykuję ten nie piję szampana. Przywarłam głową do pleców wysokiego chłopaka i przymknęłam oczy. Po godzinnej jeździe zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu obok niewielkiego baru.
- kurwa, nie dam już rady!
Zeszłam z Harley'a i pytającym wzrokiem świdrowałam stojącego przede mną chłopaka.
- Proszę Cię, powiedz, że masz prawko - spytał niby, składając dłonie jak do modlitwy.
- Mam. Ale wiesz... Kurde, jestem zmęczona, wybacz. Nie dam rady- przyznałam z trudem. Niestety sen chciał zawładnąć moim ciałem, a ja nic nie mogłam na to poradzić.
- Kurwa, też chcę mi się spać - dodał przeciągając się i ziewającym, czym mnie zaraził. Chwilę potem poklepał się po brzuchu - mój kolega żołądek też ma na coś ochotę. Przynajmniej coś zjedźmy, hm? - zaproponował po czym skierowaliśmy się do wejścia zajazdu.
Wewnątrz panowała przyjemna atmosfera, a lokal miał ciepłe i kolorowe wnętrze. Zupełnie inne niż bym się tego spodziewała, po wyglądzie zewnętrznym. Zajęliśmy miejsca przy barze, koło przejezdnych skośnookich turystów, oraz zapalonych Harley'owców w skórach i wysokich butach.
Kiedy Duff zwracał się z prośbą o podejście do nas kelnerki, rozejrzałam się wkoło. Pomimo tak późnej pory w barze przesiadywało kilka osób, prócz turystów i motocyklistów. Wreszcie po dłuższym oczekiwaniu, barmanka skierowała się w naszym kierunku i spytała.
- Co podać? - była dość atrakcyjną kobietą, wysoką, zgrabną, z dużym biustem, który to ochoczo eksponowała. Włosy upięte w zgrabnego, ulizanego koka, mocno umalowane oczy, czerwone usta. Zaśmiałam się widząc jak wysoki blondyn uporczywie wpatruje się w jej piersi. Odchrząknęłam głośno, na co Duff, aż poderwał się z miejsca.
- Ehm... Dla mnie Cheeseburgera i małą porcję frytek- posłałam jej delikatny uśmiech, który bez trudu odwzajemniła.
- A dla pana?
Biedny chłopak nie mógł oderwać wzroku od jej dużego biustu. Chociaż muszę przyznać, że wcale mu się nie dziwię, ja mimo heteroseksualnej orientacji również niechcący zatracałam się w dekoldzie tej pani. Jednak widząc zafascynowanego Duffa, szturchnęłam go, na co ten odkaszlnął.
- Hmm... Myślę, że z miłą chęcią zaspokoję swój... ehmm... żołądek wybitnym stekiem. Tak, poproszę stek. - z trudnością składał zdania, na co ja tylko zachichotałam pod nosem. Gdy kelnerka odeszła, by przygotować nasze zamówienia, wysoki blondyn zerknął na mnie z łobuzerskim uśmiechem i głęboko westchnął.
- Stacy, a właściwie to ile ty masz latek?
- Nie martw się, jestem pełnoletnia, tylko oficjalnie nie mogę pić jeszcze piwa- pokazałam mu język, przewracając oczami.
- 18 masz? Młodo wyglądasz.
- A ty, drogi Duffie, ile masz latek?- parodiowałam jego ton głosu, szczerząc się w uśmiechu.
- 20 - odparł krótko- tak właściwie to po co jedziesz do Seattle? Przecież tam jest zimno, mokro, nieprzyjemnie- wzdrygnął się na samą myśl.
Moja odpowiedz byłaby zbyt obszerna, toteż jedynie wskazałam kiwnięciem głowy na futerał z gitarą, leżący obok mnie.
- No tak... Bo po co innego mogłabyś tam jechać?- zaśmiał się pod nosem. Czy to był sarkazm? Kelnerka przerwała mi intensywny tok myślenia przynosząc zamówione przez nas dania. Zapach Cheeseburgera rozpraszał moje myśli i wszelkie refleksję kotłujące się w mojej głowie. Zjedliśmy, wcale nie pośpiesznie. Zamówiłam sobie jeszcze Coca-Colę, która znalazła się w moim żołądku za pomocą jednego, sprawnego, dużego łyka. Zapłaciłam za siebie i czekałam dzielnie na Duffa. Dzielnie dlatego, że głowa dosłownie opadała mi na barowy blat, a zmęczenie nie dawało za wygraną. Barmanka widząc zaistniałą sytuację, zerknęła na mnie z litością.
- Długo jedziecie widzę.
- Kilka, albo i kilkanaście godzin- przetarłam oczy- nie mam już nawet siły liczyć- podparłam ciężką głowę na dłoniach. Duff wstał kierując się do toalety, przy czym szepnął mało zrozumiałe: przepraszam, zaraz wracam.
- A może chcieliby Państwo wynająć pokój?
Zerknęłam na nią pytająco.
- Oczywiście mamy pokoje z łóżkiem małżeńskim, to nie ma się pani z mężem o co martwić...
- Nie, nie! My nie jesteśmy małżeństwem- przerwałam jej rozbawiona- nawet nie jesteśmy parą. Nic w tym stylu! To jedynie znajomy.
- Yhm- przytaknęła uśmiechając się- w takim razie mamy i zwykły pokój, z dwoma łóżkami i łazienką.
Duff zdążył już wrócić i zagrzać swoje miejsce.
- Hej, pani ma do wynajęcia pokoje.
- Serio?- blondyn o mało co nie zakrztusił się jedzeniem. Wyszczerzył usta w krzywym uśmiechu.
- No przecież słyszysz- zaśmiałam się- ewidentnie potrzebny Ci sen. Przepraszam- zawołałam, a za chwilę z zaplecza wyłoniła się seksowna kelnerka- chcemy ten pokój.
- Bez łóżka...
- z osobnymi łożami- mruknęłam.
- Jasne- zniknęła, by za moment wrócić ze złotym kluczem w dłoni.
- Opłata rano?- zapytał mój znajomy dotychczas skupiony jedynie na żarciu.
- Tak. Miłej nocy państwu życzę- posłała nam uśmiech i wyszła zza baru.
Kiedy tylko wysoki osobnik skończył konsumować, wzięliśmy wszystkie bagaże i udaliśmy się do pokoju nr. 6 mieszczącego się na górze. Pomieszczenie było skromnie urządzone. Niezbyt duże okno na środku, a pomiędzy nim dwa również niewielkie, pojedyncze łóżka. Z prawej strony drewniane drzwi do łazienki, z lewej wnękowa szafa. Położyłam torbę i gitarę w kącie, a plecak zabrałam ze sobą. Schowałam go umiejętnie pod łóżko i wyszłam do łazienki. Szybko wzięłam orzeźwiający prysznic, który (jako jedyny) trochę zmógł się z moim ogromnym zmęczeniem. Ubrałam na siebie długą, czarną koszulkę i majtki- jak to zwykle bywa- moja pidżama. Wypełzłam z toalety, do której to natychmiast wparował Duff. Wyglądał na osobę, której gdzieś się śpieszy. No cóż, nie znam go, może ma jakąś pilną sprawę w Seattle? Nie mam pojęcia. Po 15 minutach, chłopak wyszedł. W samych szarych, szerokich bokserkach, ukazując tym samym swoje długie, chude nogi i płaski, lekko umięśniony, brzuch. Leżałam na moim łóżku rozmyślając o tym wszystkim, o ucieczce, którą już od dawien dawna planowałam, o Kurcie, dopóki blondyn nie stanął nade mną z dwiema butelkami wina.
- Co to jest?
- Wino.
- No to, to akurat widzę, ale z jakiej okazji? Tak w ogóle, to niby dlaczego mam z Tobą pić? Nie znam Cię.
- Hahaha- wybuchł śmiechem- właśnie dlatego, moja droga, właśnie dlatego. Poznaliśmy się jako tako, nie? Teraz musimy poznać się jeszcze bardziej!- za wiwatował wesoło, aż mnie udzielił się ten radosny nastrój.
- Nie chce Ci się już spać?
- Absolutnie nie! Pijemy młoda. Posuń dupę- nakazał mi ruchem dłoni, po czym przysiadł na połowie mojego łóżka i podał jedną z butelek.
Otwarłam je, po czym przyjemny zapach taniego wina rozniósł się po pokoju. Upiłam spory łyk. Zerknęłam na chłopaka. Miał przyjemny wyraz twarzy, jednak nie mogłam o nim powiedzieć nic więcej.
- Jesteś ze Seattle?- spytałam nieco bardziej ośmielona.
- Tak. Mieszkam tam od urodzenia.
- To skąd kurwa wziąłeś się na autostradzie w Olympii?!
- Jak to kurwa skąd? No, dostałem Harley'a Davidsona to teraz się nim wożę, nie?
Machnęłam lekceważąco rękę, znów pijąc znaczną część całej butelki. Zakręciło mi się w głowie.
- A ty? Jesteś z Chicago, tak?- zapytał odpalając papierosa. Zrobiłam minę obrażonej dziewczynki, na co ten natychmiast zareagował, rzucając mi paczkę fajek i zapalniczkę. Wzięłam papierosa do ust, podpaliłam i ostrożnie się zaciągnęłam. W głowie miałam totalny szum, a wszystko wokół stawało się kolorowe i bardziej elastyczne.
- Wzięłaś skręta, młoda- zaśmiał się gardłowo.
- Chuj. Pytałeś o Chicago. Tak, jestem stamtąd, ale...- zacięłam się, nie chciałam teraz o tym mówić- miałam dość tamtego życia. Chcę grać!
- A długo już grasz?
Tak rozmowa się rozkręciła. O gitarze, graniu, o ulubionych zespołach, praktycznie o wszystkim i o niczym. Zdołałam poznać tego chłopaka już dosyć dobrze. Mogłam więc spokojnie wreszcie opaść z sił i wtulić się w objęcia Morfeusza. Gdy cały alkohol miałam już we krwi, bezwładnie opadłam na miękką poduszkę i zamknęłam oczy.

Struga słonecznego światła wpadała i zostawiała po sobie ślad na środku pokoju. Przetarłam oczy, rozglądając się dookoła. Byłam szczelnie przykryta kołdrą. Czyli nic między nami nie zaszło, uff. No nie ma co się obijać, postanowiłam wstać. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że chłopak jeszcze śpi z rękoma zarzuconymi ponad bujne, blond włosy. Szczerze? Wyglądał tak przesłodko, że aż samo wysiliło mnie na uśmiech. Postanowiłam jednak nie tracić cennego czasu, chciałam szybko wyruszyć i znaleźć się wreszcie w upragnionym Seattle. Udałam się do pomieszczenia po prawej, aby dokonać codziennej toalety. Gdy wiedziałam już, że mój makijaż jest dokładnie zrobiony, wyszłam z łazienki. Duffa nie było. Łóżka były zaścielone, wszystko w jak największym porządku, ale jego brak.
- Duff?- zawołałam niepewnie. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Rozsiadłam się na łóżku, pieszcząc w dłoni skrawek kołdry. Może przede mną zwiał? Nie, niemożliwe. Nie jest taki, po za tym jego torba nadal tu jest. Wyciągnęłam plecak-kostkę spod łóżka, zajrzałam do czerwonego portfela. Nie byłam pewna, czy gotówki starczy mi na wynajęcie mieszkania. Hmm.. Sytuacja nie jest zbyt ciekawa, nie znam cen wynajmu mieszkań w stanie Waszyngton. Może być ciężko, ale nie należy się załamywać, jakoś dam radę. Oby...
Nagle z hukiem do pokoju wpakowuje się Duff z dwoma plastikowymi kubkami w dłoni. Moje nozdrza wyłapują zapach kofeiny.
- Proszę, Stacy- podał mi jeden z kubeczków. Musiałam trzymać je przez flanelkę, którą miałam na sobie, aby się nie oparzyć.
- Dziękuję Ci bardzo, Duff- zaśmiałam się pod nosem, ledwo słyszalnie. W milczeniu spożyliśmy poranną kawę i zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Na dole, przy barze złożyliśmy się na pół i wpłaciliśmy dość niską kwotę za nocleg. Bagaże wpakowaliśmy po bokach motocyklu, pokrowiec z gitarą zawiesiłam na plecy, a niewielki plecak, tradycyjnie przerzuciłam przez ramię chłopaka. Chwilę później odjechaliśmy nucąc The Police- Message in the Bottle.




- Jesteśmy!- Duff za wiwatował ochoczo. Zeszłam z Harley'a i rozprostowałam kości. W Seattle, okazyjnie, nie padało, a nawet lekko świeciło słońce.
- Widzę- rozejrzałam się w około. Staliśmy przed niewielkim standardowym amerykańskim domem.
- Masz tutaj jakiś znajomych, nie?- chłopak był pewny, że przyjechałam tutaj do kogoś konkretnego- mogę Cię podwieźć- zaoferował- ciocia, babcia, kuzynka... Gdzie?
Podrapałam się po nerwowo po głowie, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Może prawdę? Na pewno zdenerwowałby się, a do tego miałby mnie na głowie. Jeśli skłamię będę musiała sobie jakoś poradzić i iść przed siebie. Chyba wybiorę tę drugą opcję.
- Wiesz...- urywam jednak w połowie.
- No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
- Kurde... Duff. Sorki, ja już pójdę- odwróciłam się i skierowałam na chodnik. Nie obejrzałam się na siebie, po prostu szłam na wprost. Nie byłam pewna dokąd dojdę, nie miałam pojęcia w jakiej części miasta się znajduję. Po prostu szłam...

1 komentarz:

  1. to może ja teraz poinformuję, że jest nowy rozdział ;)
    drive-me-to-hell.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń