środa, 6 czerwca 2012

Rozdział 1: I want to be your poison, so give me a little drink with your love.

-To ma w ogóle jakiś sens?! Oszalałaś?!- krzyczała Caroline przez telefon. Za mną ustawiła się już spora kolejka.
- Hej, dziewczyno! Ty nie gadasz! Odejdź od tej budki!- wrzasnął ktoś z końca.
- Wybacz, muszę kończyć, jak dojadę dam Ci znać. Nie martw się, przecież wiesz, że dam sobie radę. Pa- rzuciłam na odchodnym i skarciłam wzrokiem wszystkich tych ludzi, którzy łapczywie gnali do ledwo stojącej budki z telefonem. Wolnym krokiem podążałam w stronę ruchliwej autostrady, mając nadzieję, że jakiś łaskawy kierowca ciężarówki podwiezie mnie za "dziękuję" i nie będzie żądał czegoś więcej. Idąc bokiem wystawiłam rękę w stronę autostrady. Poprawiłam pokrowiec z gitarą na moich plecach, przełożyłam podręczny plecak przez ramię, a większą torbę założyłam na ramię. Usłyszałam psik opon i odwróciłam się. Przede mną uchyliły się drzwi i jakiś dość młody facet wyłonił z głębi sterty śmieci twarz.
- Hej panienko, dokąd zmierzasz?- zapytał z lekkim uśmieszkiem.
- Do Seattle- odparłam krótko.
- W Dakocie Południowej, w Rapid City kończę kurs.
- Lepsze to niż nic- wsiadłam do ciężarówki, wpakowując tam moje rzeczy i trzasnęłam za sobą drzwiczkami. Oparłam głowę o ramię i próbowałam zasnąć. Niestety nie udało mi się to tak szybko jak myślałam. Gdy już w końcu zamknęłam oczy, poczułam na moim biodrze czyjąś dłoń. Ocknęłam się diametralnie i zerknęłam na uśmiechającego się kierowcę.
- Spierdalaj z tymi łapami!- warknęłam odsuwając się od niego. Spojrzałam na zegarek. Była 18.30. Przekalkulowałam, że o 10 wyszłam z domu, a na autostradzie znalazłam się jakieś pół godziny później, zaraz po rozmowie z przyjaciółką.
- Spokojnie mała- powiedział przysuwając się do mnie.
- Gdzie jesteśmy?!
- W Pierre- oznajmił jakby nigdy nic.
- Weź te łapska, kurwa- otworzyłam drzwiczki, pociągnęłam za sobą bagaże i zaczęłam uciekać. Pojeb- przemknęło mi przez głowę. Byłam na jakimś parkingu, więc skierowałam się w stronę szumu aut. Doszłam do autostrady i szłam przed siebie z ręką wystawioną u boku. Minęły chyba dwie godziny i opadałam z nóg. Poszłam do jakiegoś przydrożnego baru, zamówiłam frytki z hamburgerem i colę. Gdy już byłam syta, postanowiłam trochę posiedzieć w tym barze. Po kilkunastu minutach zawołałam kelnerkę ponownie i poprosiłam o kawę z mlekiem. Czekała mnie długa noc, nie chciałam spać. Po dobrych 3 godzinach wyszłam z baru i skierowałam się ponownie ku ruchliwej drodze. W końcu ktoś się zatrzymał, tyle, że osobowym autem. Ujrzałam za kierownicą sympatyczną panią, a z tyłu jakiegoś młodego blondyna. Uchyliła szybę, więc podeszłam bliżej.
- Dobry wieczór- powiedziałam lekko się uśmiechając.
- Witaj, dziecko co ty tu sama robisz?!
- A widzi pani, szukam kogoś kto jedzie do Seattle.
- Do Seattle mówisz.. No widzisz my wraz z synem- pokazała na chłopaka na tylnich siedzeniach- jedziemy do domu, do Aberdeen. Wsiadaj, jeśli chcesz.
- Oczywiście- wpakowałam moje manatki do tyłu, a sama usiałam na przednich siedzeniach, rozkładając się. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak trzyma na kolanach gitarę.
- O- wydałam z siebie okrzyk radości- grasz?
- Tak- odpowiedział krótko, spoglądając na mnie spod pół długich, tlenionych blond włosów.
- Specjalnie pojechaliśmy do Chicago, do sklepu muzycznego- oznajmiła mnie jego mama.
- Od kiedy grasz?- zagadnęłam.
- Od jakiś dwóch miesięcy. Moja nowa pasja, a ogólnie to jestem perkusistą- powiedział ledwo słyszalnie. Bez słowa wyciągnęłam rękę w jego kierunku, po czym chłopak lekko ją uścisnął. Miał miękkie i delikatne dłonie. Uśmiechnął się, jej! Miał cudny, niewinny uśmiech. Spoglądał na mnie lekko zawstydzony, ale za chwilę zabrał głos- Kurt- uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Stacy- wydusiłam z siebie, przyznam, lekko onieśmielona. To był przystojny chłopak. Na prawdę.
- Grasz w jakimś zespole może? Ile masz lat?
- Na razie, gram dla siebie samego, dla przyjemności. Mam kolegę, gra na basie, ale to taki przelotny znajomy ze Seattle. Na jakimś koncercie w klubie spróbowaliśmy razem coś ogarnąć, on na basie, ja na bębnach. Wyszło fajnie, ale później musiałem wracać do Aberdeen- odparł głęboko wzdychając- lat? Siedemnaście mam lat.
- Ouu, młody jesteś.
- No ty na starą też mi nie wyglądasz- zaśmiał się.
- Rodzic..- zająknęłam się- męczę się na tym niebiańskim polu już 18 lat- z trudem zdołałam w miarę naturalnie i normalnie się uśmiechnąć. Mam nadzieję, że nie wyszło sztucznie. W myślach szukałam jakiegoś innego tematu, nic mi nie przychodziło do głowy. Na szczęście Kurt mnie wybawił.
- Widzę, że też coś brzdąkasz- spoglądnął na mój czarny, pokryty mnóstwem przypinek i naszywek z logo zespołów, pokrowiec.
- Ja gram, zawodowo- zaśmiałam się. Zamilczeliśmy, a ja mimo wypitej kawy przymknęłam powieki i uciekłam w objęcia Morfeusza.

Zbudziła mnie trzask zamykanych lub otwieranych drzwi samochodowych. Otworzyłam nieśmiało oczy. Zamykanych przemknęło mi przez głowę. Zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku.
- Przepraszam, czy na prawdę jest 6 rano?- kaszlnęłam.
- Tak, na prawdę- zaśmiał się Kurt.
- Gdzie jesteśmy?
- Za jakieś 20 minut będziemy w Olympia'i i chyba tam Cię wysadzimy. Nie ma sensu, żebyś dalej jechała z nami, skoro zmierzasz ku Seattle to stamtąd będzie Ci łatwiej dostać- uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta, odpalając silnik. Ruszyliśmy. Przez pozostając część drogi myślałam o tym, gdzie się podzieję, co ze mną będziecie. A może..?! Nie.. Albo tak. Dalej! Raz się żyję.
- Kurt- odwróciłam się, ale ku mojemu zdziwieniu chłopak spał.
- Zmęczył się- odparłam z troską jego mama.
- Tak, ma prawo. Ehm.. Wie pani, chciałabym numer telefonu do Was. Nie znam w tym stanie nikogo, a zawsze mogłabym zadzwonić po poradę.
- Ależ oczywiście skarbie, jest tylko jeden problem. Kurt.. A dobra, nie pamiętam na pamięć, ale nasze nazwisko to Cobain, Wendy Elizabeth Cobain.
- Dziękuję, jest pani bardzo miła.
- A przepraszam, ale czy mogę wiedzieć dlaczego wybierasz się do Seattle, przecież tutaj jest zimno, mokro, nieprzyjemnie. Wzruszyłam ramionami, nie miałam zamiaru się nikomu zwierzać. W tym momencie, o maskę auta zaczęły stukać pierwsze krople wiosennego deszczu. Tak, stanie Waszyngton witasz mnie jak należy!

- Dziękuję raz jeszcze, na prawdę- z tylniego siedzenia wzięłam moje bagaże, wraz z gitarą w pokrowcu.
- Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy- krzyknął Kurt uchylając szybę.
- Ja też mam taką nadzieję, ucz się grać, cześć i do widzenia- pomachałam im ręką i skierowałam się na autostradę. Cały czas zastanawiałam się dlaczego to zrobiłam? Przecież mogłam to przezwyciężyć! Zaraz potem karciłam się w myślach, za takie cyniczne i nie poważne myślenie- głupia ty! Próbowałam skupić się na tym jakie mam plany, jednak przeszłość nie dawała mi spokoju i nachalnie wpychała się do mojej głowy. Kim mogę na razie zostać?! No kim, właśnie czy ty debilko w ogóle pomyślałaś, gdzie będziesz mieszkać w tym Seattle?! Nie myślisz, zero rozsądku.
Rozsiadłam się na poboczu ruchliwej, jak na tą porę i brzydką pogodę, drodze. Nie była to już autostrada jak w stanie South Dakota, czy w Montanie, ale miała jakiś swój urok, coś co sprawiało, że czułam się tutaj jak w domu, jak ryba w wodzie..
- Pii, piip!- krzyknął z rozbawieniem chłopak, zatrzymując swojego Harley'a zaraz obok mnie. Zmierzyłam go wzrokiem. Na oku miał 20 lat, nie więcej. Jego blond, natapirowane i z czarnymi pasemkami u boku, włosy wyglądały przekomicznie. Wiedziałam, że na zachodzie panuję taka moda. Bo kto by pomyślał ubrać się tak i wyglądać w Chicago?! W życiu, by to nie przeszło! Zszedł z motoru i podszedł do mnie. Był mega wysoki, znaczy się bez przesady, miał może tylko z 2 metry wzrostu, eee taki tam knypek. Wstałam i spojrzałam na jego twarz, aby badawczo wszystko obcykać. Zadarłam głowę do góry i po prostu gapiłam się w niego. Zielone, łagodne oczy, męski nos i wydęte zaczerwienione usta. Malował się? Może i tak, może nie. Był przystojny i fajnie wyglądał! Mój typ, Jon Bon Jovi w wersji funny, i jechane, oh yeah!
- Gdzie spierdalasz?- zapytałam wyciągając dłoń w moją stronę. Ja zrobiłam to samo wyciągając ku niemu prawą rękę. Nagle, nie wiadomo jak i skąd palce mojej lewej dłoni były splecione z palcami jego prawej dłoni. Chciał mi przybić piątkę?! Jak to możliwe? Przecież dawaliśmy sobie 'cześć' ... Staliśmy tak dłuższą chwilę, gapiąc się na siebie uśmiechnięci.
- Ja..- oderwałam szybko moje ciało, ręce, dłoń od niego i podrapałam się po głowie- Do Seattle, jedziesz może tam?
- Tak, ja tam mieszkam, you know?- odparł przyjemną barwą głosu.

Zmieściło się! Uff. Czyli jednak moja torba nie była, aż tak wielka. Gitarę w pokrowcu założyłam na plecy, a plecak zawiesiłam kolesiowi na ramię.
- Wkładaj!
- No, ok, ok. Spokojnie. Tylko weź się nie wypierdol, bo kurwa, nie przyjechałam tu stracić życia!- odpowiedziałam i założyłam na głowę kask.
- Jak ty się kurwa zwiesz?- spytał odwracając do mnie głowę, a na jego twarzy wymalował się łobuzerski uśmiech.
- Stacy, a ty?
- Ja pierdolę, w tym twoim Chicago dają takie imiona dzieciom?! O kurwa! Wcale się nie dziwię, że stamtąd spierdoliłaś..- zaśmiał się- Duff, po prostu. Mów mi Duff.
Zacisnęłam dłonie w obwodzie jego klatki piersiowej i przymknęłam oczy. Ruszyliśmy. Poczułam wiatr we włosach. Wolność! Kocham to uczucie.

7 komentarzy:

  1. Okej, to zaczynam czytać :) Przy okazji zapraszam do siebie xD http://im-gonna-crawl.blogspot.com/
    Niedługo spodziewaj się mojego komentarza pod ostatnim rozdziałem! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ammm...To znaczy no mi się podoba ale nie bardzo rozumiem jak poczuła wiatr we włosach w kasku...Ale tak to zajebiste

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny , dziewczyno! Ile mam cię jeszcze kokietować abyś znów zaczęła pisać ? ! Masz talent , olej ludzi i pisz dla przyjemności , jesteś starsznie zajebista , tak dalej ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurt <3 To dopiero niespodzianka. I Duff <3 Nie wiem co moge jeszcze powiedzieć! GENIALNE!

    OdpowiedzUsuń