Michelle:
Wzięłam się za sprzątanie. Była to dobra wieść dla wszystkich mieszkańców (łącznie z tymi na jedną noc) Hellhouse. Nie lubiłam tego, naprawdę. W domu tylko czasami, kiedy mama kazała, zmywałam naczynia, lub myłam podłogę. Nie, to zdecydowanie nie było moje ulubione zajęcie. Ale co mam zrobić?! Siedzieć i o tym myśleć? Nie tędy droga do szczęścia.
Szczerze to przeżyłam nie mały szok. Nawet sprzątanie kibla nie pomogło mi dojść do siebie. Ta myśl, te słowa.. Dręczyły mnie. „Cześć, córeczko…” jako najgorsze słowa, które kiedykolwiek usłyszałam. Podświadomie cieszyłam się i byłam z siebie dumna. Kazałam mu wyjść, z domu, z mojego życia. Tyle bez niego przeżyłam, że chyba teraz też dam radę. Oby.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Axl z Duffem i Izzym wyszli ponoć do wytwórni, Steven smacznie spał w sypialni, a Slash wyszedł zanim się obudziłam. Podeszłam i otworzyłam. Do salonu wpakował się pijany Hudson z jakąś dupą. Natychmiast rozwiał moje wątpliwości, to nie była Kate.
- Co ty kurwa?!- zmierzyłam tą lasencję wściekłym wzrokiem.
- No co kurwa, no co?- zaśmiał się i pocałował mnie w policzek- to jest Michie- powiedział rozbawiony do dziewczyny, która trzymała się u jego boku- a to jest Victoria- pokiwał głową wskazując podbródkiem to na mnie, to na nią- owa piękna dziewoja tutaj, to właśnie Michelle, ta którą dyma Axl- roześmiali się, a Victoria wskoczyła na niego, zaciskając nogi na jego biodrach. Chwilę później na moich oczach zaczęli się namiętnie całować, pieścić i macać. Mogliby mi oszczędzić... Po omacku próbowali trafić do sypialni. Podeszłam do nich i pociągnęłam Slasha za rękaw ramoneski. Spojrzał na mnie zniecierpliwiony i mruknął coś do tej plastikowej, tlenionej blondyny.
- Kate...
- Ona mnie nie chce, przecież wiesz- fuknął.
- Chce. Tyle, że właśnie- przewróciłam oczami i westchnęłam na głos- jakoś się o nią nie starasz i robisz to, czego właśnie ona się boi.
- Skarbie, możesz nam nie przerywać- Victoria zerknęła na mnie poddenerwowana i cmoknęła Slasha w policzek.
- Stul pysk, szmato!- krzyknęłam.
- Ej!- Hudson spojrzał na mnie nieco zdezorientowany i zbity z tropu, nigdy mnie przecież takiej nie widział, ale i nieco rozbawiony całą sytuacją. Pewnie już sobie wyobrażał moją walkę z tą szmatą... najlepiej to w kisielu.
- Pomyśl o niej, jak będziesz rżnąć tą laskę- wkurwiona usiadłam na kanapie i zacisnęłam pięści.
- Ona, to znaczy Katie poczeka.. Ja ją lubię, bardzo... Nawet trochę bardziej- mamrotał i razem z dziewczyną owiniętą wokół jego talii obijali się o drzwi sypialni.
- Zajęta, Steven śpi- zawołałam odpalając papierosa.
- Yeah! Steven mam koleżankę- Hudson wpakował się do pokoju z łóżkiem.
Mam dość! Dym do płuc i z powrotem na zewnątrz. Czynność się powtarza, a ja siedzę. Siedzę i zamartwiam się o człowieka, z którym nie miałam kontaktu przez ostatnie 15 lat. Mimo tego dręczą mnie wyrzuty sumienia. Gdzie on śpi? Skąd wiedział, gdzie się podziewam?! Był u matki, a ona mu powiedziała? Wątpliwe, przecież ona sama nie wie, z kim teraz zamieszkuję. Byłam zła, a jednocześnie smutna. Zawładnęła mną chęć rozwalenia czegoś, bynajmniej. Mam sobie podciąć żyły? Śmieszne, zabawne, bez sensu... A jednak z sensem. Kurwa! To był... No właśnie, słowo "był" stało się klątwą. Do 7 roku życia mieliśmy świetny kontakt, później się skończyło. Wyjechał, nie odzywał się. Miał mnie gdzieś. Mnie i mamę. Widziałam jak płakała po nocach, było mi jej żal. Z jednej strony chciałam się do niego przytulić, wypłakać na ramieniu, po prostu porozmawiać. Z drugiej miałam ochotę mu wygarnąć, a nawet rozszarpać na strzępy.
- Ohhh, Slash- jęk tej panienki było słychać nie tylko w salonie, ale chyba nawet na Sunset Boulevard! Pierdolona dziwka- przeklinam ją w myślach. W sumie to jest właśnie pierdolona, przez dwóch kolesi. Ja pierdole, kurwa mać! Co to w ogóle jest?! Trójkącik?! W biały dzień takie rzeczy. Nawet my z Axlem tak... A on gdzie?! Minęły już 4 godziny!
- Halo- podniosłam słuchawkę. Byłam pewna, że to Axl z wyjaśnieniami, że są w wytwórni, że gadają o płycie. Już sobie wyobrażałam jak zdenerwowany się przede mną tłumaczy, te jego smutne oczy... Rozśmieszał mnie ten widok. Jednak ten telefon nie.
- Pan Hudson?- odezwał się nieznany mi męski, niski głos. To nie był mój chłopak, zdecydowanie nie. Nie chciałam wołać Slasha, bo nie dość, że był pijany, naćpany i cokolwiek jeszcze, to właśnie dymał tą laskę, nie będę mu przeszkadzać. Może to nic ważnego. Najwyżej dostanę opierdol.
- Tak- nabrałam bardziej męskiego tonu, umiałam to robić- o co chodzi?
- Pan McKagan na moment zakwaterował się w naszym szpitalu.
- Słucham?!- zakrztusiłam się własną śliną. Przed oczami stanął mi Duffie zakrwawiony, ledwo oddychający, który został przypadkowo postrzelony w jakiejś wojnie gangów.
- skręcił kostkę- odparł przyjazny pan, a mnie niesamowicie ulżyło- aktualnie leży pod kroplówką, wie pan ma trochę ran. Za około dwie godziny ktoś będzie musiał po niego przyjechać. Dostałem od naszego pacjenta pański numer i nazwisko, więc najwyraźniej niejaki Duff, matko co to za imię- wyrwało mu się- przepraszam, wracając do sprawy to pan McKagan, Duff McKagan zechciał, aby to właśnie pan go odebrał.
- Dobrze, rozumiem. Ale czy mogła...- urwałam i przygryzłam wargę zorientowawszy się, że od kilku minut jestem facetem- czy mógłbym porozmawiać z kolegą?
- Oczywiście, proszę poczekać minutkę.
Zabiję ich! Jakim cudem Duff znalazł się w jebanym szpitalu, skoro mieli omawiać sprawy związane z płytą w Geffen Records?! Gdzie Izzy, gdzie Axl?!
- Słucham?- ponury ton głosu McKagana dowlókł się do mojego ucha, drażniąc moje nerwy.
- Jakie kurwa słucham?!- jebnęłam na wstępie- co ty kurwa zrobiłeś?!
- Michelle?!- spytał zdziwiony i przestraszony zarazem.
- Slash jest zajęty, a tak się złożyło, że oczekuję Waszej jebanej obecności już, czekaj no, niech spojrzę na zegarek..- zerknęłam kątem oka na duże kółko zawieszone na ścianie, wskazówka kierowała na dużą cyferkę 4- 5 godzin! Pięć jebanych, długich w chuj godzin czekam, aż z łaską zasiądziecie swoimi dupami na zacnie już czystych kanapach, które z niemiłą chęcia dziś szorowałam do chuja!- wrzasnęłam.
- No nie.. Kurwa, Michie sorry- wydukał zamulony.
- Opowiadaj co się stało!
- Ja teraz nie mogę- przerwał- przyjedź po mnie.
- Hej! Nie rozłączaj się! Gdzie jest Axl i Izzy?!
- Michy, przyjedź po mnie, proszę.
- Ej!- nie uzyskałam odpowiedzi, a jedynie sygnały rozłączanego telefonu- kurwa!
Drzwi od sypialni się uchyliły i do salonu wszedł Slash. Spostrzegłam, że jest nago. Nie zbyt miły widok, serio.
- Kurwa!- zakryłam twarz dłońmi- nie wkurwiaj mnie i weź schowaj tego kutasa!
Ten tylko się zaśmiał i zapalił fajkę, błogo się przeciągając.
- Coś Ci w nim nie pasuje?- spytał od tak.
- Ja pierdole, spierdalam stąd!- włożyłam na siebie pośpiesznie ramoneskę i kowbojki. Chwyciłam za portfel, po czym wyszłam trzaskając drzwiami. To było dla mnie za wiele... Ojciec, matka, Kate, Duff... Gdzie Axl i Izzy?! Mam dosyć, na prawdę, wszystko mnie przeraża. Czy jestem zagubiona? A może świat dla każdego jest tak beznadziejnie okrutny?
Buch marijuany i poczułam się odrobinę lepiej. Machając prawą ręką w kierunku jezdni, zgasiłam podeszwą butą kiepa. Żółty samochód z wielkim napisem TAXI zatrzymał się obok krawężnika. Wpakowałam się do środka.
- Do szpitala Cedars Sinal, West Hollywood.
- Michy, ja Ci to wszystko wytłumaczę- Duff spojrzał na mnie z miną zbitego psa, próbując wstać z krzesełka w poczekalni.
- Chyba nie masz nic do tłumaczenia, chcę tylko wiedzieć gdzie oni są.
- Proszę, nie denerwuj się- pomogłam mu wstać- oni są...
Wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do taksówki.
- No gdzie?
- Na posterunku.
- Co kurwa?!
- No na posterunku, chyba West Hollywood.
Zerknęłam na niego zaskoczona. Co oni znowu zrobili?! Jak z dziećmi. Faktycznie jestem ich matką, kurwa matką.
- tymczasem proszę na 1139 N Fuller Avenue- zwróciłam się do kierowcy.
Ponownie wsiadłam do auta, będąc już spokojna o jednego wielkiego rockmana. Teraz siedział w domu, a dokładniej leżał na kanapie popijając herbatę, która została również zrobiona przeze mnie.
- Gdzie teraz?- spojrzał na mnie taksówkarz nieco zniecierpliwiony. Zapłacę mu za to czekanie, jak mi kurwa starczy kasy.
- Na posterunek, jak mówił kolega, West Hollywood.
Po półgodzinnej jeździe, mimo wielkich korków na Sunset Boulevard, byliśmy na miejscu.
- Proszę tutaj poczekać- rzuciłam na odchodnym. Weszłam na posterunek, serce waliło mi strasznie mocno. Nie wiedziałam co nabroili, mogli kogoś zabić, Duff nie chciał nic powiedzieć. Okradli kogoś? Nie, po co. Przecież mają pieniądze. Handlowali? Prawdopodobne. Ludzie przechodzący obok wgapiali się we mnie jak w obrazek, sama nie wiem czemu. Postanowiłam w ogóle nie zwracać na to uwagi, jak zwykle. Podeszłam do malutkiego okienka i schyliłam głowę. Pani, która zajmowała tam miejsce, zerknęła na mnie badawczo spod swoich grubych szkieł okularów.
- Co chce?- burknęła bezosobowo. Co za wścibska baba.
- chciałam się zobaczyć z... więźniami? Ehm- przygryzłam nerwowo wargę- raczej z przetrzymywanymi.
- Nazwiska podać, proszę!- powiedziała "proszę", wow!
- Rose i Stradlin. Axl Rose i Izzy Stradlin.
- wpłaca kaucję?!
- yhm, tak- odparłam spokojnie, na co szanowna pani prychnęła.
- takie rock n' rollowce wielkie, a w pace siedzą i dziewczyna ich ratuję. Szkoły łobuzy nie pokończyli to teraz mają. Nie pierwszy raz już ich tutaj gościmy- zerknęłam na nią nieco zniecierpliwiona- to są dwa delikwenty to znaczy, że- przeliczyła coś na podręcznym kalkulatorze, przeżuwając w ustach jakąś kanapkę. Oparłam się o mały blat przy okienku i wyciągnęłam portfel- 200$ proszę. Niech się panienka cieszy, że serce mam. Inaczej by zapłacili o wiele więcej!- po raz pierwszy uśmiechnęła się lekko, a ja podałam jej rulonik zielonych- chłopaki narozrabiali, a ty im dupę ratujesz- mówiła znacznie ciszej, bacznie rozglądając się dookoła- daj sobie spokój!
- dziękuję za pomoc, to gdzie oni są?- puściłam jej "cenną" uwagę mimo uszu i zerknęłam we wskazany przez nią kierunek. Wysoki człowiek o ciemnej skórze w mundurze zaprowadził mnie do "więźniów".
Stanęłam przed celą, gdzie na łóżku leżał Axl, a przy stole siedział Izzy bawiąc się kawałkiem karteczki. Strażnik otworzył kraty oddzielające pomieszczenie od korytarza.
- Michie- William próbował mnie objąć, ja jednak odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia z posterunku. Wsiedliśmy do jeszcze nie opłaconej przeze mnie taksówki. W myślach przeliczałam ile stracę na tych "wycieczkach".
Zbliżała się 19, a ja czułam się jakbym cały dzień bynajmniej chlała. Rozbolała mnie głowa. Nagle z głośników radia rozbrzmiała znana mi melodia. Jak zdążyłam zauważyć po twarzach chłopaków, nie tylko mi.
- Ej, to my kurwa! To Welcome!- Izzy zerknął zdezorientowany na Axla.
- No... Welcome! Co do chuja?!
- Jakiś przeciek, jebany Geffen- odparł Izzy wypuszczając dym z ust.
- Dobry kawałek, zrobię głośniej, ok?- wtrącił się kierowca ochoczo ruszając głową do rytmu wystukiwanego przez Stevena.
- Panie! To jest nasz kawałek!- Axl zaczął się ekscytować i wyciągnął z kieszeni papierosa- mogę?
- Jasne pal chłopcze. Aaaa, to wy jesteście Guns N' Roses? Ty śpiewasz?- zerknął na Axla, a ten przytaknął krótkim ruchem głowy- Ach, tak poznaję Was. Byłem na Waszym koncercie chyba rok temu, w The Roxy. Dobrze gracie, lubię to brzmienie.
- Miło- wydusił z siebie zmęczony Izz i rozłożył się koło mnie.
Godzinę później Naszym oczom znów ukazała się rudera na Fuller Avenue.
- ile płacę?- zapytałam spokojnie, ochłonąwszy już z całej tej zaistniałej sytuacji. Rose ma szczęście, że nawet nie odezwał się do mnie w taksówce. Oczy bym mu chyba wydrapała!
- Eee tam- kierowca machnął ręką- autograf mi dacie i po sprawie. Może kiedyś będziecie wielkimi muzykami, skoro Wasze kawałki już zapodaję radio Los Angeles- wyciągnął ochoczo kartkę w stronę chłopaków. Axl z dumą podpisał się niezgrabnie, a Izzy od niechcenia, z precyzją uwiecznił swoje pismo na małej, pożółkłej karteczce.
- Michelle, przestań! - Axl zerknął na mnie błagalnie.
- Spierdalaj! - krzyknęłam - w dupie mam Ciebie, Twoje przeprosiny i... - do salonu wszedł Stradlin, wyciągając w moją stronę rulon zwiniętych banknotów.
- Co to jest?
- Michie ja.. My serio, wiesz.. To kaucja. Oddajemy Ci, bo przecież...
- Tu nie chodzi o pieniądze - przerwałam mu w połowie wypowiedzi i piorunującym wzrokiem zmierzyłam Rose'a - wy chyba nie wiecie i nie rozumiecie jak ja się o Was martwiłam! Nie chcę tej kasy, niech to będzie opłata za mój pobyt tutaj. Ja po prostu- głos mi się załamał, osunęłam się na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach- bałam się! Cholernie się bałam! Jeszcze kiedy zadzwonili ze szpitala, że Duff... Miałam wstrętne myśli. Już nawet wyobrażałam sobie, że możecie nie żyć! McKagan nie chciał nic powiedzieć, tak cholernie się o Was bałam! - otarłam łzy z policzka i zaciągnęłam się gorliwie powietrzem- co wy narobiliście?!
- Ja... To znaczy my w trójkę poszliśmy do wytwórni. Wiesz materiał na płytę w większości jest już nagrany. Z tej okazji postanowiliśmy.. Kurwa no! - Axl zagubił się w swojej wypowiedzi.
- Poszliśmy kupić towar - Izzy jedyny nie owijał w bawełnę. Usiadł obok mnie obejmując mnie ramieniem.
- No, tak. Tak było. Kupiliśmy trochę... Wiesz, czystej heroiny. Nie jakąś tam podrzędną, a prawdziwą, kochaną.. No - ekscytacja Axla narkotykiem była chyba większą niż mną - przechodząc do sedna sprawy to. Kurwa, dlaczego zawsze mnie spotyka jebane nieszczęście?! Jakiś kurwa wielki murzyn, ale ogromny, bez kitu... Chciał kupić od nas towar.
- powiedzieliśmy mu, że nie handlujemy, a on nagle zaczął...- Izzy zachichotał pod nosem.
- Nie jestem kurwa jebanym gejem! Rozumiemy się?! Ja pierdole chuj wziął mnie za pedała! Zaczął się do mnie dobierać, fuj- rudy wzdrygnął się na samo wspomnienie- wtedy drugi czarnoskóry podbił do Stradlina.
- Kurde, cwel zapierdolił mi cały towar! - rytmiczny westchnął nieporadnie.
- Duff zaczął napierdalać się z tamtym, że odebrać kupiony za nasze ciężko zarobione pieniądze, towar. Kurwa, wiesz ile kasy za to daliśmy?! - spojrzał na mnie cały czerwony ze złości i odpalił papierosa, na wstępie mocno się nim zaciągając i wypuszczając kłębę szarego dymu z ust.
- Tamten goryl jebnął Duffa, który próbował go ode mnie odciągnąć. McKagan zaczął zwijać się z bólu, a murzyn zajebał mi w mordę- Izz wskazał palcem na lekko zakrawiony policzek.
- Za to ten jebany kurwa pedał, w dupę ruchany, chuj pierdolony chciał mnie zerżnąć! Na szczęście uciekł jak zobaczył gliny. Oczywiście my ponieśliśmy za wszystko odpowiedzialność.
- I? Co? To wszystko?! - udawałam perfidną irytację, krzyżując ręcę na piersiach.
- Yhm, no tak- Axl przytaknął.
- Kurwa, od rana chodzisz naćpany! Nie patrzysz na to, że cierpię! Że mój ojciec... To Ciebie w ogóle nie obchodzi! Bo po co?! Najważniejszy jesteś ty i Twoje własne pojebane na maksa problemy! Jesteś jebanym egoistą, nikim więcej!- warknęłam i uciekłam na górę. Muszę dać upust emocjom, natychmiast.
Axl:
Kurwa, czy ja zawsze muszę wszystko idealnie zjebać?! Wszystko kurwa zjebałem. Wydawało mi się, że mój związek z Chelle jest jak... o! Jak domek z kart. Chwilę jest dobrze, ładnie, pięknie, aż nagle ktoś nie dmuchnie i karty się rozpadają. Kurwesko jebią się w dół, chociaż nikt tego nie chce, karty same lecą. Spadają nieubłaganie w dół. I mają kurwa głęboko w dupie, czy komuś się to podoba czy też nie. Mają wyjebane.
Po części miałem ogromny zapał do ratowania tego związku. Jednak teraz dużo rzeczy staję mi się obojętne. Mam dziewczyn na pęczki, ale to kurwa nie jest takie proste. Kocham ją i to jest najgorsza rzecz jaka mi się kurwa przytrafiła w moim jebniętym życiu. Nie Michelle, a jebana miłość. Pierdolę, to jest za ciężkie dla mnie, dla niej. Może lepiej to skończyć?! Kocham ją, to za trudne.
Męczy mnie myśl, że po raz kolejny ta drobna ciemna blondynka płacze przeze mnie. Ranię ją na każdym kroku, nieświadomie. W sumie to wcale jej się nie dziwię. Napędziliśmy jej z chłopakami niezłego stracha. Sam bym chyba umarł, gdyby nie było jej przez 5 godzin i nagle ta młoda, jak jej tam.. Katie zadzwoniła do mnie ze szpitala. O kurwa! Właśnie zaczęło do mnie docierać, że przesadziłem. Michie musiała bać się bardziej niż ja murzyna-geja.
Zapaliłem kolejną fajkę i dostrzegłem, że nowa paczka czerwonych Malboro została po szlachecku wypalona. Ręce jebały mi pierdolonym kiepem, a palce mam kurwa koloru filtru, kurwa fuj. To jednak nie odstrasza mnie przed następnym papierosem.
- Duff- szturchnąłem blondyna wylegującego się na kanapie- Duff, chuju!
- Co chcesz?- obróciwszy się na drugie bok, spytał z pretensją w głosie.
- Fajki.
- Kieszeń.
- Jaka kurwa kieszeń?
- Kurtki.
- Jakiej kurwa kurtki?!
- Na wieszaku.
I kolejna paczka zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Kurwa, przez tą sytuację i stres palę więcej niż Slash.
Bałem się iść na górę. Zraniłem ją, zamiast pocieszać. Miała problemy. Była chyba tak samo zaskoczona jak ja dzisiaj rano.
Ktoś uporczywie i nieustająco dobijał się do drzwi. Otworzyłem z myślą, że to policja, ewentualnie matka mojej dziewczyny. Jednak nie. Moim oczom ukazał się nieznany mi facet. Dość wysoki, w każdym razie na pewno wyższy ode mnie, na oko miał gdzieś 187 cm wzrostu, 50 lat, blond krótko przycięte włosy, lekki rudy zarost i niebieskie oczy.
- Witam w naszych skromnych progach, w czym mogę pomóc?- zażartowałem zaskoczony wizytą nieznanego mi gościa.
- Czy zastałem Magdę? - cóż, jego angielski nie był wyśmienity, ale na tyle dobry, że potrafiłem go zrozumieć. Ale akcent.. Hm, bodajże wschodnio-europejski.
- Magda? - przeszukałem w myślach, ach! Michelle, przecież tylko my tak na nią mówimy- Magda? Aaaa, tak. Ale kim pan jest?
- Jestem... - schylił głowę- jestem jej ojcem.
Michelle:
Poranna scena ciągle do mnie wracała. Axl z Duffem wpakowali się na poddasze, naćpani i uchlani w trzy dupy, po czym ściągnęli mnie na dół. Myślałam, że może Kate przyszła mnie odwiedzić. Albo i mama.. Np. z policją. Kto wie. Wszystko tylko nie on. Siedział na kanapie. Na początku go nie rozpoznałam. 15 lat to kupa czasu, ludzie się zmieniają. On jednak parszywie nie. Przybyło mu może jedynie kilka zmarszczek, nic po za tym. Uważnie mu się przyglądałam, gdy wstał. Kiedy już dotarło do mnie kto przede mną stoi, głos uwiązł mi w gardle. Zamarłam.
- Co ty tu robisz?! - cofałam się do tyłu, a w mojej głowie powracały obrazy z dzieciństwa.
- Madziu, ja musiałem tutaj przyjechać!
Widziałam zdziwione twarze wszystkich przebywających akurat w salonie. Rozmawialiśmy po polsku, nie trudno się dziwić.
- Po co?! Nagle sobie przypomniałeś o dzieciach?!
- Czy to jest.. - puścił moje pytanie mimo uszu, nic się nie zmienił. Wskazał palcem na Axla i przyglądnął mi się badawczo- Michał?
- Nie! W ogóle jak ty się tu dostałeś?! Jak mnie znalazłeś?!
- Co to za ludzie? Gdzie mama? To Wasz dom?! Powiem Ci, że ruina. Jakoś ten wyjazd Wam nie pomógł- rozglądał się dookoła. No bezczelny typ!
- A co Ciebie to kurwa obchodzi?! Jakoś przez ostatnie 15 lat miałeś w dupie mnie i mojego brata. Nie! To nie jest Twój syn. Może jedynie biologiczny, ale dla niego nigdy nie byłeś ojcem i nie będziesz. Pamiętaj! W ogóle to jak śmiesz, tak mówić?! Zjawiasz się nagle nie wiadomo skąd i oczekujesz kurwa.. nie wiem czego!
- Ja... Przecież pisałem, ciocia wysyłała mi zdjęcia Michałka.. I Ciebie też. Próbowałem się z Wami skontaktować. Nikt mi jednak nie odpisywał, na prawdę. Dopiero rok temu dowiedziałem się, że jesteście w Los Angeles.. Wow, jak to dumnie brzmi. Od kiedy wyjechaliście do Londynu nie miałem o Was żadnych wieści. Musiałem się z Tobą zobaczyć. Z Wami. Uzbierałem więc pieniądze i przyleciałem. Chociaż i z tym był problem i to wielki.
- Nie interesuję mnie! - wbiegłam z powrotem na górę i krzyknęłam najgłośniej jak potrafię, zanosząc się płaczem- Nienawidzę Cię, spierdalaj!
To przerastało mnie jeszcze bardziej. Na samo wspomnienie dostawałam dreszczy. Teraz jednak znów zaczęłam się o niego martwić. "Los Angeles- to brzmi dumnie" Pff. Ale przede wszystkim groźnie. Przyznaję się, miałam wyrzuty sumienia.
Ale nie! Jestem twarda i kurwa żaden facet nie będzie mnie wykorzystywał i mną rządził. Nigdy.
Ta niemoc i zarazem złość wyniszczały mnie od środka. W przypływie agresji miałam ochotę coś rozwalić, albo od razu rzucić się z mostu, pod pociąg. Wszystko jedno. Zaczęłam się pakować, tylko po to, aby zaraz znów wyciągnął ciuchy z plecaka. Nie wiedziałam co robić. Włączyłam muzykę w odtwarzaczu. Wypadło na Alice'a Coopera- Poison. Powróciłam na materac i przeszukałam plecak. Był stary, kupiłam go zaraz po przyjeździe do Londynu. Rajcowało mnie logo THE DOORS, z którym, przyznaję, dumnie się woziłam. W przedniej kieszeni, gdzieś głęboko wyczułam kawałek tektury, twardy papier. Prostokątny, z ostrymi rogami. Wyciągnęłam je. Łzy znów pociekły po moim policzku, już nawet nie próbowałam ich powstrzymać. Ja i tata. Ja na rowerze, tata obok asekurujący uważnie każdy mój niezdarny ruch. Mój ból od 15 lat. Miłość zabrana tak nagle. Pływanie, jeżdżenie na rowerze, wrotkach, łyżwach. Wszystko to on! On mnie tego nauczył.
Wspomnienia dzieciństwa niszczyły moją dumę, mój wrodzony minimalny egoizm, zabij uczucia, moją duszę, mnie całą...
- Jak się czujesz? - Duff bez pukania wszedł i przysiadł obok, podając mi kubek gorącej kawy z mlekiem. Otarł moją łzę, a druga spłynęła powoli na jego niebieską koszulkę. Zaśmiał się cicho.
- Dziękuję, trochę lepiej - popiłam pośpiesznie nieco kawy i spojrzałam na niego z czułością. Przytulił mnie ostrożnie.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć, tak? Zawsze. Kocham Cię, kocham Cię jak siostrę i nigdy nie pozwolę tego zrujnować, nigdy nie pozwolę Cię zranić. Nikomu, rozumiemy się?- odchylał mnie lekko co chwila, aby spojrzeć mi w oczy i zobaczyć, lub usłyszeć moje przytaknięcie. Kiwałam więc za każdym razem głową, powoli analizując co do mnie mówi.
- Dziękuję Ci - wypiłam diametralnie szybko kofeinę i odstawiłam kubek na ziemię. Odwróciłam się do Duffa przodem i wtuliłam w jego rękaw. Teraz czułam się bezpieczna.
- Wiesz, chciałem Ci powiedzieć, że ja też pochodzę z robitej rodziny. Mnie też brakowała ojca. Aczkolwiek mój nigdy nie przeleciałby pół świata, żeby się ze mną spotkać. A więc na Twoim miejscu bym się odrobinę cieszył. Może warto chociażby spróbować z nim pogadać?
W tym momencie poczułam, że to moja bratnia dusza, mój przyjaciel. Nikt mnie tak dobrze nie rozumiał jak on.. Nawet Axl, ale nie warto nawet mówić o tej osobie.
- Co do rudego- czy on do cholery czytał w moich myślach?!- jemu też powinnaś wybaczyć. To nie jego wina, że jebany kurwa murzyn wziął go za pedała- to zabrzmiało śmiesznie, zachichotaliśmy, jednak Duff szybko się otrząsnął i dalej prawił swoje kazanie- jest jaki jest, ale kocha Cię. Jeszcze nigdy mu tak na kimś nie zależało, przemyśl to, ya know.
- Ja jednak nie mam pewności co do tego, czy mnie kocha. Takie zachowania przeważają na nie. Mam dosyć, poważka. Kocham Axla, ale to wszystko mnie przerasta, przeraża. Może ja po prostu nie dorosłam do związku?
- Dorosłaś. Rose ma swoje za uszami, jest jaki jest. Pasujecie do siebie. Ma być zgoda, zarządzam.
- Nie pierdol. Oddajmy się na chwilę, ciszy- wgapiłam się w toaletkę. W głowie już urodził mi się plan domniemanego pogodzenia się. Axl z kwiatami, czuły, miły, uprzejmy. Może i nawet klękałby na kolanach. Byłoby.. tak jakoś inaczej.
Za moment znów dopadł mnie potworny ból głowy. Chyba w ogóle nie powinnam się urodzić.
- Kate?! - czy ta kobieta na prawdę do mnie dzwoni? Nie obraziła się? Żyje?! Może pomyliła numery?!
- Tak, Kate. Chyba kurwa poznajesz siostrę... Nie ważne. Co u Ciebie? Dawno mnie młoda nie odwiedzałaś, tęsknię- zamruczała smutnym tonem przez słuchawkę.
- Dzwoniłam wczoraj przecież- odparłam beztrosko, a po chwili zorientowałam się jak skończyła się ta rozmowa.
- Mhm.
- Przepraszam - odchrząknęłam.
- No, ta sytuacja mnie przygnębia, powiem Ci. Ale nieważne, co u Ciebie się pytam?
- Mieszkam w Hellhouse, Axl... Wszyscy oprócz Duffa mnie wkurwiają, mój ojciec.. Nie wiem, kurwa!
- Może lepiej do mnie wpadnij, hm?
- Jasne, dzięki. Już lecę- rzuciłam słuchawkę na miejsce i zerwałam się, zbiegając na dół. Znieważyłam rockmanów siedzących znowu na kanapach. Ci dopiero zwrócili na mnie uwagę, kiedy niezdarnie wkładam na siebie kowbojki i ramoneskę, o mało co nie upadając na dupę.
- No ludzie, do kurwy! - Izzy powstał ze swojego dotychczasowego miejsca i zerkał co chwila na mnie, to na Rose'a.
- Hm?- poprawiłam jeansowe rurki, wkładając je jeszcze głębiej w wysokie buty.
- Nie róbcie scen, pogódźcie się! - Duff dołączył do Stradlina. Zerknęłam na nich z pełną irytacją malującą się na mojej twarzy. Wszyscy wgapili we mnie swoje ślepia. Najbardziej przerażał mnie błagający wzrok Axla. Był bliski płaczu, spoglądał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, ale jakże przykrym. Odwróciłam głowę, aby uniknąć tego, czego się bałam. Zranił mnie, należy mu się. Muszę być dzielna.
- Wrócę w nocy, wezmę klucze- poprawiłam niezdarnie bandanę u mojego boku, pociągając jednocześnie palcem pęk kluczy na szafce.
Z dziarską miną ruszyłam na przód. Było ciemno, ale bardzo przyjemnie. Lepiej niż w dzień, kiedy to panował skwar i szum. Teraz było cicho, a delikatny nocny wiaterek przeplatał się z ciepłym prawie letnim powietrzem. Cieszyłam się na to spotkanie jak nigdy wcześniej.
- Michie! - ktoś lekko szarpnął mnie za ramię. Spojrzałam za siebie.
- Co ty? Biegłeś?! - zmierzyłam litościwym wzrokiem zdyszanego Slasha, który to teraz podpierał swój ciężar ciała o mnie i swoje kolano. Zacisnął dłoń na moich obojczykach, a drugą rzucił lekceważąco na swój piszczel. Głowę schylił, zawieszając ją między nogami.
- Nie, kurwa.. Wcale - oddychał ciężko- leciałem jak pojebany! - uśmiechnął się łobuzersko, odkrywając ze swojej twarzy niesforne ciemne loczki, tym samym ukazując światu zacną, przyjemną dla oka buźkę. Wyglądał teraz tak jakoś... inaczej. Bardziej atrakcyjnie. W zasadzie to on jakoś nigdy mnie nie pociągał. Ekscytowałam się tylko jego umiejętnościami gry na gitarze, ewentualnie charakterem. Nigdy nie wyglądem. Był oryginalny, fakt. Ale w życiu nie przypadał mi zbytnio do gustu. I nagle, od tak, po prostu zrozumiałam fascynację Hudsonem. Pociągał mnie, nie Rose, nie McKagan, nie Bach, tylko on. Ten, z którym obcuję codziennie. Schyliłam się, niby po to, by pomóc mu wstać. Nasze oczy się spotkały. Byliśmy strasznie blisko. Przybliżałam się coraz bliżej. Do jego twarzy przyczepiony był ten uroczy uśmiech. Czy ja kurwa do chuja oszalałam?!- pytałam się siebie w myślach- ogarnij dupę, Michie! Diametralnie szybko się od niego odsunęłam, na co ten tylko zaśmiał się cicho pod nosem.
- Gdzie lecisz? - spytał odsuwając na bok kosmyk włosów z twarzy. W myślach prosiłam, żeby tego nie robił. Definitywnie działo się ze mną coś złego. Wszystko przez Axla. Jak mnie zadowalał, jakoś nie patrzyłam na innych wzrokiem pożądania.
- Do Kate. A ty po co za mną leziesz?! - moje udawanie oburzenia wyraźnie go rozśmieszało.
- Właśnie tak myślałem, dlatego. Jak myślisz, będzie chciała ze mną gadać?
- Hmm.. Po tym jak razem z Adlerem jebaliście jedną laskę?! Nie, wątpię.
- Kurwa, już nie mogłem wytrzymać. Slash bez laski chociażby jeden dzień równa się zły Slash. Jestem gościnny w kroczu, a mój mały kolega już nie mógł wytrzymać - zaśmiałam się mimowolnie.
Próbowałam dorównać mu kroku, jednak bezskutecznie. Raz szedł szybko, później nagle zwalniał i za moment ponownie przyśpieszał. Tak czy siak szłam za nim, jak piesek, zanim to dorównałam mu tempem. Szliśmy ramię w ramię.
- A Katie?
- Co Katie? - odparł zdziwiony tym nagłym pytaniem.
- Co z nią? Dlaczego wy w ogóle ze sobą spaliście?!
- Kate.. Miła dziewczyna, ładna, mądra. Nie wiem czy dla mnie odpowiednia, ale miłość ponoć nie wybiera - poczęstował mnie papierosem i sam zaciągnął się swoim - znaczy się, nie chodzi mi o to, że ją kocham czy coś, bo tak nie jest. Po prostu czuję się dobrze kiedy ją widzę, serce przyśpiesza mi taktu. Tęsknię za nią, chcę ją zobaczyć. Po za tym lubię ją, bardzo, bardzo ją lubię.
- Tyle?
- Tak...- wzruszył ramionami - pytałaś jeszcze dlaczego z nią spałem... Coż, siła wyższa. Z resztą każda laska wskakuję mi do łóżka. Wystarczy, że dobrze zagadam - uśmiechnął się szeroko - Hej mała - szturchnął mnie - masz gitarę? Bo chcę jebnąć... jakiś akord- puścił mi oczko.
- Spierdalaj! - zaśmiałam się - ja w życiu bym na coś takiego nie poleciała.
- Hahaha - wybuchł śmiechem - tak, zapomniałem, że ty lecisz na bardziej imbecylistyczne i ograniczone umysłowo gadki Rudego. Jak np. - przejechał palcem po żuchwie i utkwił wzrok w gwiazdach wysoko położonych na niebie- Siema laska - zaczął parodiować Axla, imitując jego ton głosu - mój mały wieśniaczek cwaniaczek ma ochotę się z panią zapoznać.
Wzruszyłam obojętnie ramionami, powstrzymując śmiech.
- Tak czy siak, bym się z Tobą nie seksiła.
- Zobaczymy.. Ej, ty młoda! Mów pieprzyła, bo nie ogarniam tej nowej mody na jebnięte słówka.
Resztę drogi spędziliśmy na opowiadaniu sobie wzajemnie dowcipów oraz co nieco o naszej przeszłości. Dowiedziałam się o nim tyle, że starczyłoby na dobrą książkę o przyszłym wirtuozie gitary. Od razu poprawił mi się humor, kiedy usłyszałam historyjkę jak to Adler zaczął zarywać do... mamy Duffa, który przyjechała odwiedzić synka. Oczywiście nikt nie był trzeźwy. W takiej miłej atmosferze zleciała nam godzina i dotarliśmy pod same drzwi domu Kath.
- Myślisz, że powinienem tam wejść?
- Nie wiem... Może ty tu lepiej poczekaj. Przekonam ją i wtedy Cię zaproszę, co?
- Good idea - entuzjazm przebijał się przez całe jego ciało. Skrył się w ogrodowych różach mamy Katherine, zanim dziewczyna zdążyła zejść na dół.
- Moja kochana Michelle - Kate przytuliła mnie na przywitanie i wciągnęła do środka.
Slash:
Kurwa, już wszystko mnie swędzi! Ja pierdolę, siedzę w tych krzakach chyba z dwie jebane kurewskie godziny, a po Michie zero śladu! Czy ja do chuja mam napisane na czole: POCZEKAM ILE BĘDZIE TRZEBA?!
No! W końcu wyszła. Ja zatem wyplątuję się z objęć róż i ruszam na wprost drzwi domu Katie. Spoglądam w przymrużone i szkliste oczy Michelle.
- Co się stało? Dlaczego tak cholernie długo?! Mogę już wejść?
- Kate... Ona wszystko wie. Dowiedziała się o Victorii. Cały czas ryczy, brawo dla Ciebie! - rzuciła obojętnym tonem wymijając mnie. Słyszę moje głośno bijące serce. Co się ze mną dzieje?!
- Ale zrobiłem tym coś złego? Chyba mam prawo. - udaję, że mi nie zależy. Jeszcze nigdy dziewczyna mnie nie zlała. Lubię ją, cholernie kurewsko lubię tę Kate.
- Wiesz co?! - Michy bezczelnie wbija wzrok w moje oczy. Widzi to! Na pewno to widzi. Przejrzała mnie na wskroś. Poznała w ułamku sekundy.
- Nie próbowałaś jej coś... No po prostu mogłaś wcisnąć jej jakiś tani kit. Wszyscy byliby szczęśliwi.
- To moja przyjaciółka, wobec niej zawsze jestem fair, więc stul proszę ten swój słodki pyszczek.
Między nami zapanowała cisza, nie wiedziałem co powiedzieć. Niestety ta dziewczyna miała rację. Bystra z niej dupa, zaiste. Kate to zbyt trudny temat, tutaj akurat nie mam racji, zatem szybko go zmieniam.
- Dawałaś sobie w żyłę, przyznaj! - przenikam tą drobną ciemną blondynkę wzrokiem. Niezły ma tyłek, trzeba przyznać. W ogóle jest niczego sobie. Nigdy jeszcze tak na nią nie patrzyłem, bo nigdy nie zostaliśmy sam na sam. Szczerze? Wcale nie dziwię się Axlowi, że non stop o niej pierdoli i się nią zachwyca. Jestem w szoku tylko dlatego, że wybrała takiego chama i brzydala. Laska ma czym oddychać, szczupła, tyłek fajny, mordkę też ma całkiem ładniutką.
- A od kiedy Ciebie to interesuję? Chłopcze, jestem dorosła- idzie dumnie przed siebie, nawet się nie odwraca.
- O co poszło z Rosem? - po raz kolejny zmieniam temat.
- Kurwa! - Chelle nagle przystaje i zakłada ręce na biodra - ruchałeś tą dziwkę to nie wiesz, no tak! Wkurwia mnie, tyle. Z resztą to Twój przyjaciel, jego się pytaj, gadaj z nim. W dupie go mam. Może mi co najwyżej possać, kurwa! - mówi mocno wkurwiona i ciska swoją czerwoną zapalniczką o beton. Zaraz potem rusza przyśpieszonym krokiem. Spostrzegam już nasz domek. Ta kobieta jest dla mnie za inteligentna albo nieźle kurwa zjarana i dzika. Wchodzę za nią do Hellhouse. Pojeby siedzą na kanapie. Axl wciąga kreskę, Izzy spokojnie odpala zioło, a Stevie tańczy z Mr. Brownstonem. Za to Duff rucha jakąś lasencję za sofą. Kurwa zostało coś dla mnie?!
Michie rzuca rudemu pełne dezaprobaty spojrzenie, na co ten jedynie wzrusza ramionami i pociera skrawkiem dłoni o nos. Chelle spierdziela na górę.
- McKagan, kurwa! - zasłaniam oczy i przechodzę obok tego chuja, który wypina dupę w moją stronę. Chyba powinienem się czegoś napić. Yeah! Nightrain czeka na mnie, na stoliku.
Michelle:
Pierdoleni chuje! Nie rozumiem jak Duff może być tak obrzydliwy! Kurwa mać, myślałam, że jest inny! Ale on jest taki sam. Jak oni, wszyscy. Jebane psy!
Cieszę się, że odwiedziłam Kate. Obie nie byłyśmy w najlepszym nastroju, ale sama obecność bliskiej Ci osoby sprawia, że nieco optymistyczniej patrzysz w przyszłość. Kate jest taką osobą, której mogę bezgranicznie ufać i z którą wszystko staję się prostsze i nabiera ładniejszych kształtów, struktur. Katie, moja kochana, proszę chodź teraz do mnie! Ona jedyna mnie rozumie. Był jeszcze Duff, ale teraz nabrałam do niego pewnego rodzaju obrzydzenia, dystansu. Sama już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Siedzenie i rozmyślanie nad tym zajęło mi ponad dobrą godzinę, dopóki na strych nie wszedł Axl.
- Dalej się burasz? - fuknął na wejściu nawet na mnie nie patrząc.
- Spierdalaj!
- Dobra kurwa, koniec tego dobrego. Nie będziesz mi to chuja pierdolić co mam robić, rozumiesz?! - spojrzał na mnie wściekły - to ty wypierdalaj - wskazał mi palcem na drzwi - no już, wypierdalaj!
Co on kurwa mać pierdolił?! Oszalał? Łza poleciała mi po policzku szybciej niż bym się tego spodziewała. Zawsze tak miałam- emocje, a w oczach od razu łzy, które zaraz spokojnym nurtem spływały po moim policzku. Przetarłam skórę pod oczami, wierzchem dłoni.
- Co ty do cholery pierdolisz Rose? - wstałam i oparłam się o ścianę na przeciwko "łóżka". Zacisnęłam nerwowo dłonie w pięści. Axl za to, ze stoickim spokojem, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się i zapalił papierosa. Zerknął na mnie ponownie, jednak tym razem mina mu zrzedła.
- Wiesz...- wypuścił dym z płuc, usiadł na materacu, a łokciami oparł się o własne kolana- jak sobie teraz tak przypomnę- podrapał się po głowie- to zazwyczaj pierdolę dziwki, nie jakieś tam wyższej klasy, zwykle ruchane w dupę dziwki z ulicy- machnięciem ręki zgasił zapałkę, zaciągnął się fajką i powrócił do swojej niedawnej pozycji- jednak ostatnio pierdoliłem Ciebie- wskazał na mnie palcem i zaśmiał się gardłowo.
Haha, śmieszne w chuj! Zrobiło mi się przykro, jak może tak mówić?! Równa mnie z tymi kurwami z ulicy. Kokaina nie ma na niego dobrego wpływu, nawet odrobina.
- Jesteś kurwa w chuj pojebany... - rzuciłam od niechcenia, położyłam się na materacu i przykryłam cienkim kocem.
- Jednak tu śpisz? Miło.
- Za to ty czubku, tutaj nie śpisz. A bynajmniej nie obok mnie - podniosłam się na łokciach i jednym zgrabnym, zwinnym ruchem wywaliłam mu kołdrę na podłogę. Jego wściekły wzrok był rozerwany pomiędzy owym podłożem, a moimi oczami. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, bałam się jedynie, że wybuchnie i mnie uderzy. Był do tego zdolny. Odwróciłam się do niego tyłem i chwilę później śniłam o przyjemniejszych rzeczach niż kłótnia z Rosem.
Obudził mnie czyjś oddech na szyi. Było ciemno, ale to nie uniemożliwiało mi dostrzegania i poczucia, że ktoś całuje mnie w policzek, schodzi niżej do szyi i zatrzymuję się na dekolcie, który był dosyć mocno wyeksponowany w nocnej, czerwono-czarnej halce.
- Spierdalaj! - odepchnęłam Axl'a uderzając go z płaskiej w policzek. Tak, aż było słychać plask, a jakże!
- Skarbeczku- próbował dosięgnąć moich ust, jednak nic z tego. Zasłoniłam się rękami i podkuliłam nogi pod samą brodę, przykrywając się przy tym kocem po czubek głowy.
- Pierdolony, bezczelny skurwiel- odwrócona tyłem długo jeszcze komentowałam zjebane, niemoralne zachowanie tego palanta. W pewnej chwili ponownie odpłynęłam do krainy snu... Niestety tym razem- koszmaru.
Słońce rozgrzewało moją twarz, więc z przymrużonymi oczami wstałam i próbując przedostać się do szafki z ciuchami, potknęłam się o "coś" na podłodze. Oczywiście był to wielmożny pan i władca- Axl Rose- znany dla mnie jako William. Cóż... Obeszłam go, ten nawet nie wzdrygnął tylko nadal smacznie spał niezgrabnie odziany kołdrą. Wyciągnęłam koszulkę z KISS i skórzane, długie spodnie. Do tego bielizna, ręcznik i zeszłam na dół, konkretniej do łazienki. Wczoraj z całej tej presji wywartej na moją drobną, małą osobę zapomniałam o wykonywaniu najważniejszych czynności. Teraz musiałam to nadrobić. Odświeżyć ciało, mózg, duszę. Po długim prysznicu, kiedy to stwierdziłam, iż moje ciało pachnie na 2 km. co najmniej, zadowolona zabrałam się za starannie, bałaganny makijaż. Jakkolwiek to brzmi, efekt był taki jakbym się rozmazała, a sam pierdolony eye-liner robiłam z 20 min.! Po odświeżeniu się i doprowadzeniu do ładu składu, wyruszyłam na poszukiwania w kuchni. Wypiłam kawę na przemian zaciągając się fajką. O dziwo, nie były to czerwone, słynne wśród rockmanów, Malboro, a jakieś niedobre, podrzędne papierosy. Jednakże cóż poradzić? Nałóg. Byłam już syta, zatem postanowiłam wpakować dupę w nieziemsko wygodne siedzenia w salonie. Ku mojemu zaskoczeniu już ktoś zadowalał się poduszkami kanap. Duff... Proszę, nie pokazuj mi się na oczy! Ale musiał, no musiał. Małymi łyczkami sączył kawę. Włosy niesfornie układały mu się na głowie, to w tą stronę, to w tę. Jakoś nie wydaję mi się, abym odblokowała się od wczoraj, nadal (chyba) się nim brzydzę.
- Dzień dobry, Michie - uśmiechnął się. Przysiadłam na przeciwnej sofie.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry, ale cześć- po chwili bezczynnego siedzenia, podeszłam do mojej ramoneski wiszącej na wieszaku obok drzwi. Zaczęłam poszukiwania Mr. Brownstone'a, który to wczoraj przepięknie tańczył razem ze mną i Kate. Nosz kurwa mać! Nie ma?! No nie ma! Założyłam szybko na siebie kurtkę, wciągnęłam kowbojki na nogi i wybiegłam jak oparzona z tego piekielnego domu. Przeszłam spory kawałek w kierunku Sunset Strip, zanim ujrzałam znanego mi już pana. Jak zwykle uśmiechał się szeroko, gdy tylko do niego podeszłam, nerwowo rozglądając się dookoła.
- To co zawsze?
- Tak.
- Tyle samo?
- Tak, tyle samo i to samo, jasne? Nie mam czasu, przepraszam. Masz pan jeszcze coś innego?
- Hmm.. Krucha blondynka?
- Jasne. Tylko szybko, dam napiwek.
Wymieniliśmy uśmiechy, wzięłam od niego towar i wcisnęłam w jego pomarszczoną dłoń kilka banknotów. Tak jak obiecałam, napiwek+to co zawsze. Leciałam jak opętana, bojąc się, że ktoś może mnie obserwować. Teraz znacznie zwiększyła się fala tzw. kapusiów. Mnie na szczęście udało się bezpiecznie i bez niespodzianek powrócić do Hellhouse. Otworzyłam drzwi i zamarłam..
Wzięłam się za sprzątanie. Była to dobra wieść dla wszystkich mieszkańców (łącznie z tymi na jedną noc) Hellhouse. Nie lubiłam tego, naprawdę. W domu tylko czasami, kiedy mama kazała, zmywałam naczynia, lub myłam podłogę. Nie, to zdecydowanie nie było moje ulubione zajęcie. Ale co mam zrobić?! Siedzieć i o tym myśleć? Nie tędy droga do szczęścia.
Szczerze to przeżyłam nie mały szok. Nawet sprzątanie kibla nie pomogło mi dojść do siebie. Ta myśl, te słowa.. Dręczyły mnie. „Cześć, córeczko…” jako najgorsze słowa, które kiedykolwiek usłyszałam. Podświadomie cieszyłam się i byłam z siebie dumna. Kazałam mu wyjść, z domu, z mojego życia. Tyle bez niego przeżyłam, że chyba teraz też dam radę. Oby.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Axl z Duffem i Izzym wyszli ponoć do wytwórni, Steven smacznie spał w sypialni, a Slash wyszedł zanim się obudziłam. Podeszłam i otworzyłam. Do salonu wpakował się pijany Hudson z jakąś dupą. Natychmiast rozwiał moje wątpliwości, to nie była Kate.
- Co ty kurwa?!- zmierzyłam tą lasencję wściekłym wzrokiem.
- No co kurwa, no co?- zaśmiał się i pocałował mnie w policzek- to jest Michie- powiedział rozbawiony do dziewczyny, która trzymała się u jego boku- a to jest Victoria- pokiwał głową wskazując podbródkiem to na mnie, to na nią- owa piękna dziewoja tutaj, to właśnie Michelle, ta którą dyma Axl- roześmiali się, a Victoria wskoczyła na niego, zaciskając nogi na jego biodrach. Chwilę później na moich oczach zaczęli się namiętnie całować, pieścić i macać. Mogliby mi oszczędzić... Po omacku próbowali trafić do sypialni. Podeszłam do nich i pociągnęłam Slasha za rękaw ramoneski. Spojrzał na mnie zniecierpliwiony i mruknął coś do tej plastikowej, tlenionej blondyny.
- Kate...
- Ona mnie nie chce, przecież wiesz- fuknął.
- Chce. Tyle, że właśnie- przewróciłam oczami i westchnęłam na głos- jakoś się o nią nie starasz i robisz to, czego właśnie ona się boi.
- Skarbie, możesz nam nie przerywać- Victoria zerknęła na mnie poddenerwowana i cmoknęła Slasha w policzek.
- Stul pysk, szmato!- krzyknęłam.
- Ej!- Hudson spojrzał na mnie nieco zdezorientowany i zbity z tropu, nigdy mnie przecież takiej nie widział, ale i nieco rozbawiony całą sytuacją. Pewnie już sobie wyobrażał moją walkę z tą szmatą... najlepiej to w kisielu.
- Pomyśl o niej, jak będziesz rżnąć tą laskę- wkurwiona usiadłam na kanapie i zacisnęłam pięści.
- Ona, to znaczy Katie poczeka.. Ja ją lubię, bardzo... Nawet trochę bardziej- mamrotał i razem z dziewczyną owiniętą wokół jego talii obijali się o drzwi sypialni.
- Zajęta, Steven śpi- zawołałam odpalając papierosa.
- Yeah! Steven mam koleżankę- Hudson wpakował się do pokoju z łóżkiem.
Mam dość! Dym do płuc i z powrotem na zewnątrz. Czynność się powtarza, a ja siedzę. Siedzę i zamartwiam się o człowieka, z którym nie miałam kontaktu przez ostatnie 15 lat. Mimo tego dręczą mnie wyrzuty sumienia. Gdzie on śpi? Skąd wiedział, gdzie się podziewam?! Był u matki, a ona mu powiedziała? Wątpliwe, przecież ona sama nie wie, z kim teraz zamieszkuję. Byłam zła, a jednocześnie smutna. Zawładnęła mną chęć rozwalenia czegoś, bynajmniej. Mam sobie podciąć żyły? Śmieszne, zabawne, bez sensu... A jednak z sensem. Kurwa! To był... No właśnie, słowo "był" stało się klątwą. Do 7 roku życia mieliśmy świetny kontakt, później się skończyło. Wyjechał, nie odzywał się. Miał mnie gdzieś. Mnie i mamę. Widziałam jak płakała po nocach, było mi jej żal. Z jednej strony chciałam się do niego przytulić, wypłakać na ramieniu, po prostu porozmawiać. Z drugiej miałam ochotę mu wygarnąć, a nawet rozszarpać na strzępy.
- Ohhh, Slash- jęk tej panienki było słychać nie tylko w salonie, ale chyba nawet na Sunset Boulevard! Pierdolona dziwka- przeklinam ją w myślach. W sumie to jest właśnie pierdolona, przez dwóch kolesi. Ja pierdole, kurwa mać! Co to w ogóle jest?! Trójkącik?! W biały dzień takie rzeczy. Nawet my z Axlem tak... A on gdzie?! Minęły już 4 godziny!
- Halo- podniosłam słuchawkę. Byłam pewna, że to Axl z wyjaśnieniami, że są w wytwórni, że gadają o płycie. Już sobie wyobrażałam jak zdenerwowany się przede mną tłumaczy, te jego smutne oczy... Rozśmieszał mnie ten widok. Jednak ten telefon nie.
- Pan Hudson?- odezwał się nieznany mi męski, niski głos. To nie był mój chłopak, zdecydowanie nie. Nie chciałam wołać Slasha, bo nie dość, że był pijany, naćpany i cokolwiek jeszcze, to właśnie dymał tą laskę, nie będę mu przeszkadzać. Może to nic ważnego. Najwyżej dostanę opierdol.
- Tak- nabrałam bardziej męskiego tonu, umiałam to robić- o co chodzi?
- Pan McKagan na moment zakwaterował się w naszym szpitalu.
- Słucham?!- zakrztusiłam się własną śliną. Przed oczami stanął mi Duffie zakrwawiony, ledwo oddychający, który został przypadkowo postrzelony w jakiejś wojnie gangów.
- skręcił kostkę- odparł przyjazny pan, a mnie niesamowicie ulżyło- aktualnie leży pod kroplówką, wie pan ma trochę ran. Za około dwie godziny ktoś będzie musiał po niego przyjechać. Dostałem od naszego pacjenta pański numer i nazwisko, więc najwyraźniej niejaki Duff, matko co to za imię- wyrwało mu się- przepraszam, wracając do sprawy to pan McKagan, Duff McKagan zechciał, aby to właśnie pan go odebrał.
- Dobrze, rozumiem. Ale czy mogła...- urwałam i przygryzłam wargę zorientowawszy się, że od kilku minut jestem facetem- czy mógłbym porozmawiać z kolegą?
- Oczywiście, proszę poczekać minutkę.
Zabiję ich! Jakim cudem Duff znalazł się w jebanym szpitalu, skoro mieli omawiać sprawy związane z płytą w Geffen Records?! Gdzie Izzy, gdzie Axl?!
- Słucham?- ponury ton głosu McKagana dowlókł się do mojego ucha, drażniąc moje nerwy.
- Jakie kurwa słucham?!- jebnęłam na wstępie- co ty kurwa zrobiłeś?!
- Michelle?!- spytał zdziwiony i przestraszony zarazem.
- Slash jest zajęty, a tak się złożyło, że oczekuję Waszej jebanej obecności już, czekaj no, niech spojrzę na zegarek..- zerknęłam kątem oka na duże kółko zawieszone na ścianie, wskazówka kierowała na dużą cyferkę 4- 5 godzin! Pięć jebanych, długich w chuj godzin czekam, aż z łaską zasiądziecie swoimi dupami na zacnie już czystych kanapach, które z niemiłą chęcia dziś szorowałam do chuja!- wrzasnęłam.
- No nie.. Kurwa, Michie sorry- wydukał zamulony.
- Opowiadaj co się stało!
- Ja teraz nie mogę- przerwał- przyjedź po mnie.
- Hej! Nie rozłączaj się! Gdzie jest Axl i Izzy?!
- Michy, przyjedź po mnie, proszę.
- Ej!- nie uzyskałam odpowiedzi, a jedynie sygnały rozłączanego telefonu- kurwa!
Drzwi od sypialni się uchyliły i do salonu wszedł Slash. Spostrzegłam, że jest nago. Nie zbyt miły widok, serio.
- Kurwa!- zakryłam twarz dłońmi- nie wkurwiaj mnie i weź schowaj tego kutasa!
Ten tylko się zaśmiał i zapalił fajkę, błogo się przeciągając.
- Coś Ci w nim nie pasuje?- spytał od tak.
- Ja pierdole, spierdalam stąd!- włożyłam na siebie pośpiesznie ramoneskę i kowbojki. Chwyciłam za portfel, po czym wyszłam trzaskając drzwiami. To było dla mnie za wiele... Ojciec, matka, Kate, Duff... Gdzie Axl i Izzy?! Mam dosyć, na prawdę, wszystko mnie przeraża. Czy jestem zagubiona? A może świat dla każdego jest tak beznadziejnie okrutny?
Buch marijuany i poczułam się odrobinę lepiej. Machając prawą ręką w kierunku jezdni, zgasiłam podeszwą butą kiepa. Żółty samochód z wielkim napisem TAXI zatrzymał się obok krawężnika. Wpakowałam się do środka.
- Do szpitala Cedars Sinal, West Hollywood.
- Michy, ja Ci to wszystko wytłumaczę- Duff spojrzał na mnie z miną zbitego psa, próbując wstać z krzesełka w poczekalni.
- Chyba nie masz nic do tłumaczenia, chcę tylko wiedzieć gdzie oni są.
- Proszę, nie denerwuj się- pomogłam mu wstać- oni są...
Wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do taksówki.
- No gdzie?
- Na posterunku.
- Co kurwa?!
- No na posterunku, chyba West Hollywood.
Zerknęłam na niego zaskoczona. Co oni znowu zrobili?! Jak z dziećmi. Faktycznie jestem ich matką, kurwa matką.
- tymczasem proszę na 1139 N Fuller Avenue- zwróciłam się do kierowcy.
Ponownie wsiadłam do auta, będąc już spokojna o jednego wielkiego rockmana. Teraz siedział w domu, a dokładniej leżał na kanapie popijając herbatę, która została również zrobiona przeze mnie.
- Gdzie teraz?- spojrzał na mnie taksówkarz nieco zniecierpliwiony. Zapłacę mu za to czekanie, jak mi kurwa starczy kasy.
- Na posterunek, jak mówił kolega, West Hollywood.
Po półgodzinnej jeździe, mimo wielkich korków na Sunset Boulevard, byliśmy na miejscu.
- Proszę tutaj poczekać- rzuciłam na odchodnym. Weszłam na posterunek, serce waliło mi strasznie mocno. Nie wiedziałam co nabroili, mogli kogoś zabić, Duff nie chciał nic powiedzieć. Okradli kogoś? Nie, po co. Przecież mają pieniądze. Handlowali? Prawdopodobne. Ludzie przechodzący obok wgapiali się we mnie jak w obrazek, sama nie wiem czemu. Postanowiłam w ogóle nie zwracać na to uwagi, jak zwykle. Podeszłam do malutkiego okienka i schyliłam głowę. Pani, która zajmowała tam miejsce, zerknęła na mnie badawczo spod swoich grubych szkieł okularów.
- Co chce?- burknęła bezosobowo. Co za wścibska baba.
- chciałam się zobaczyć z... więźniami? Ehm- przygryzłam nerwowo wargę- raczej z przetrzymywanymi.
- Nazwiska podać, proszę!- powiedziała "proszę", wow!
- Rose i Stradlin. Axl Rose i Izzy Stradlin.
- wpłaca kaucję?!
- yhm, tak- odparłam spokojnie, na co szanowna pani prychnęła.
- takie rock n' rollowce wielkie, a w pace siedzą i dziewczyna ich ratuję. Szkoły łobuzy nie pokończyli to teraz mają. Nie pierwszy raz już ich tutaj gościmy- zerknęłam na nią nieco zniecierpliwiona- to są dwa delikwenty to znaczy, że- przeliczyła coś na podręcznym kalkulatorze, przeżuwając w ustach jakąś kanapkę. Oparłam się o mały blat przy okienku i wyciągnęłam portfel- 200$ proszę. Niech się panienka cieszy, że serce mam. Inaczej by zapłacili o wiele więcej!- po raz pierwszy uśmiechnęła się lekko, a ja podałam jej rulonik zielonych- chłopaki narozrabiali, a ty im dupę ratujesz- mówiła znacznie ciszej, bacznie rozglądając się dookoła- daj sobie spokój!
- dziękuję za pomoc, to gdzie oni są?- puściłam jej "cenną" uwagę mimo uszu i zerknęłam we wskazany przez nią kierunek. Wysoki człowiek o ciemnej skórze w mundurze zaprowadził mnie do "więźniów".
Stanęłam przed celą, gdzie na łóżku leżał Axl, a przy stole siedział Izzy bawiąc się kawałkiem karteczki. Strażnik otworzył kraty oddzielające pomieszczenie od korytarza.
- Michie- William próbował mnie objąć, ja jednak odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia z posterunku. Wsiedliśmy do jeszcze nie opłaconej przeze mnie taksówki. W myślach przeliczałam ile stracę na tych "wycieczkach".
Zbliżała się 19, a ja czułam się jakbym cały dzień bynajmniej chlała. Rozbolała mnie głowa. Nagle z głośników radia rozbrzmiała znana mi melodia. Jak zdążyłam zauważyć po twarzach chłopaków, nie tylko mi.
- Ej, to my kurwa! To Welcome!- Izzy zerknął zdezorientowany na Axla.
- No... Welcome! Co do chuja?!
- Jakiś przeciek, jebany Geffen- odparł Izzy wypuszczając dym z ust.
- Dobry kawałek, zrobię głośniej, ok?- wtrącił się kierowca ochoczo ruszając głową do rytmu wystukiwanego przez Stevena.
- Panie! To jest nasz kawałek!- Axl zaczął się ekscytować i wyciągnął z kieszeni papierosa- mogę?
- Jasne pal chłopcze. Aaaa, to wy jesteście Guns N' Roses? Ty śpiewasz?- zerknął na Axla, a ten przytaknął krótkim ruchem głowy- Ach, tak poznaję Was. Byłem na Waszym koncercie chyba rok temu, w The Roxy. Dobrze gracie, lubię to brzmienie.
- Miło- wydusił z siebie zmęczony Izz i rozłożył się koło mnie.
Godzinę później Naszym oczom znów ukazała się rudera na Fuller Avenue.
- ile płacę?- zapytałam spokojnie, ochłonąwszy już z całej tej zaistniałej sytuacji. Rose ma szczęście, że nawet nie odezwał się do mnie w taksówce. Oczy bym mu chyba wydrapała!
- Eee tam- kierowca machnął ręką- autograf mi dacie i po sprawie. Może kiedyś będziecie wielkimi muzykami, skoro Wasze kawałki już zapodaję radio Los Angeles- wyciągnął ochoczo kartkę w stronę chłopaków. Axl z dumą podpisał się niezgrabnie, a Izzy od niechcenia, z precyzją uwiecznił swoje pismo na małej, pożółkłej karteczce.
- Michelle, przestań! - Axl zerknął na mnie błagalnie.
- Spierdalaj! - krzyknęłam - w dupie mam Ciebie, Twoje przeprosiny i... - do salonu wszedł Stradlin, wyciągając w moją stronę rulon zwiniętych banknotów.
- Co to jest?
- Michie ja.. My serio, wiesz.. To kaucja. Oddajemy Ci, bo przecież...
- Tu nie chodzi o pieniądze - przerwałam mu w połowie wypowiedzi i piorunującym wzrokiem zmierzyłam Rose'a - wy chyba nie wiecie i nie rozumiecie jak ja się o Was martwiłam! Nie chcę tej kasy, niech to będzie opłata za mój pobyt tutaj. Ja po prostu- głos mi się załamał, osunęłam się na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach- bałam się! Cholernie się bałam! Jeszcze kiedy zadzwonili ze szpitala, że Duff... Miałam wstrętne myśli. Już nawet wyobrażałam sobie, że możecie nie żyć! McKagan nie chciał nic powiedzieć, tak cholernie się o Was bałam! - otarłam łzy z policzka i zaciągnęłam się gorliwie powietrzem- co wy narobiliście?!
- Ja... To znaczy my w trójkę poszliśmy do wytwórni. Wiesz materiał na płytę w większości jest już nagrany. Z tej okazji postanowiliśmy.. Kurwa no! - Axl zagubił się w swojej wypowiedzi.
- Poszliśmy kupić towar - Izzy jedyny nie owijał w bawełnę. Usiadł obok mnie obejmując mnie ramieniem.
- No, tak. Tak było. Kupiliśmy trochę... Wiesz, czystej heroiny. Nie jakąś tam podrzędną, a prawdziwą, kochaną.. No - ekscytacja Axla narkotykiem była chyba większą niż mną - przechodząc do sedna sprawy to. Kurwa, dlaczego zawsze mnie spotyka jebane nieszczęście?! Jakiś kurwa wielki murzyn, ale ogromny, bez kitu... Chciał kupić od nas towar.
- powiedzieliśmy mu, że nie handlujemy, a on nagle zaczął...- Izzy zachichotał pod nosem.
- Nie jestem kurwa jebanym gejem! Rozumiemy się?! Ja pierdole chuj wziął mnie za pedała! Zaczął się do mnie dobierać, fuj- rudy wzdrygnął się na samo wspomnienie- wtedy drugi czarnoskóry podbił do Stradlina.
- Kurde, cwel zapierdolił mi cały towar! - rytmiczny westchnął nieporadnie.
- Duff zaczął napierdalać się z tamtym, że odebrać kupiony za nasze ciężko zarobione pieniądze, towar. Kurwa, wiesz ile kasy za to daliśmy?! - spojrzał na mnie cały czerwony ze złości i odpalił papierosa, na wstępie mocno się nim zaciągając i wypuszczając kłębę szarego dymu z ust.
- Tamten goryl jebnął Duffa, który próbował go ode mnie odciągnąć. McKagan zaczął zwijać się z bólu, a murzyn zajebał mi w mordę- Izz wskazał palcem na lekko zakrawiony policzek.
- Za to ten jebany kurwa pedał, w dupę ruchany, chuj pierdolony chciał mnie zerżnąć! Na szczęście uciekł jak zobaczył gliny. Oczywiście my ponieśliśmy za wszystko odpowiedzialność.
- I? Co? To wszystko?! - udawałam perfidną irytację, krzyżując ręcę na piersiach.
- Yhm, no tak- Axl przytaknął.
- Kurwa, od rana chodzisz naćpany! Nie patrzysz na to, że cierpię! Że mój ojciec... To Ciebie w ogóle nie obchodzi! Bo po co?! Najważniejszy jesteś ty i Twoje własne pojebane na maksa problemy! Jesteś jebanym egoistą, nikim więcej!- warknęłam i uciekłam na górę. Muszę dać upust emocjom, natychmiast.
Axl:
Kurwa, czy ja zawsze muszę wszystko idealnie zjebać?! Wszystko kurwa zjebałem. Wydawało mi się, że mój związek z Chelle jest jak... o! Jak domek z kart. Chwilę jest dobrze, ładnie, pięknie, aż nagle ktoś nie dmuchnie i karty się rozpadają. Kurwesko jebią się w dół, chociaż nikt tego nie chce, karty same lecą. Spadają nieubłaganie w dół. I mają kurwa głęboko w dupie, czy komuś się to podoba czy też nie. Mają wyjebane.
Po części miałem ogromny zapał do ratowania tego związku. Jednak teraz dużo rzeczy staję mi się obojętne. Mam dziewczyn na pęczki, ale to kurwa nie jest takie proste. Kocham ją i to jest najgorsza rzecz jaka mi się kurwa przytrafiła w moim jebniętym życiu. Nie Michelle, a jebana miłość. Pierdolę, to jest za ciężkie dla mnie, dla niej. Może lepiej to skończyć?! Kocham ją, to za trudne.
Męczy mnie myśl, że po raz kolejny ta drobna ciemna blondynka płacze przeze mnie. Ranię ją na każdym kroku, nieświadomie. W sumie to wcale jej się nie dziwię. Napędziliśmy jej z chłopakami niezłego stracha. Sam bym chyba umarł, gdyby nie było jej przez 5 godzin i nagle ta młoda, jak jej tam.. Katie zadzwoniła do mnie ze szpitala. O kurwa! Właśnie zaczęło do mnie docierać, że przesadziłem. Michie musiała bać się bardziej niż ja murzyna-geja.
Zapaliłem kolejną fajkę i dostrzegłem, że nowa paczka czerwonych Malboro została po szlachecku wypalona. Ręce jebały mi pierdolonym kiepem, a palce mam kurwa koloru filtru, kurwa fuj. To jednak nie odstrasza mnie przed następnym papierosem.
- Duff- szturchnąłem blondyna wylegującego się na kanapie- Duff, chuju!
- Co chcesz?- obróciwszy się na drugie bok, spytał z pretensją w głosie.
- Fajki.
- Kieszeń.
- Jaka kurwa kieszeń?
- Kurtki.
- Jakiej kurwa kurtki?!
- Na wieszaku.
I kolejna paczka zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Kurwa, przez tą sytuację i stres palę więcej niż Slash.
Bałem się iść na górę. Zraniłem ją, zamiast pocieszać. Miała problemy. Była chyba tak samo zaskoczona jak ja dzisiaj rano.
Ktoś uporczywie i nieustająco dobijał się do drzwi. Otworzyłem z myślą, że to policja, ewentualnie matka mojej dziewczyny. Jednak nie. Moim oczom ukazał się nieznany mi facet. Dość wysoki, w każdym razie na pewno wyższy ode mnie, na oko miał gdzieś 187 cm wzrostu, 50 lat, blond krótko przycięte włosy, lekki rudy zarost i niebieskie oczy.
- Witam w naszych skromnych progach, w czym mogę pomóc?- zażartowałem zaskoczony wizytą nieznanego mi gościa.
- Czy zastałem Magdę? - cóż, jego angielski nie był wyśmienity, ale na tyle dobry, że potrafiłem go zrozumieć. Ale akcent.. Hm, bodajże wschodnio-europejski.
- Magda? - przeszukałem w myślach, ach! Michelle, przecież tylko my tak na nią mówimy- Magda? Aaaa, tak. Ale kim pan jest?
- Jestem... - schylił głowę- jestem jej ojcem.
Michelle:
Poranna scena ciągle do mnie wracała. Axl z Duffem wpakowali się na poddasze, naćpani i uchlani w trzy dupy, po czym ściągnęli mnie na dół. Myślałam, że może Kate przyszła mnie odwiedzić. Albo i mama.. Np. z policją. Kto wie. Wszystko tylko nie on. Siedział na kanapie. Na początku go nie rozpoznałam. 15 lat to kupa czasu, ludzie się zmieniają. On jednak parszywie nie. Przybyło mu może jedynie kilka zmarszczek, nic po za tym. Uważnie mu się przyglądałam, gdy wstał. Kiedy już dotarło do mnie kto przede mną stoi, głos uwiązł mi w gardle. Zamarłam.
- Co ty tu robisz?! - cofałam się do tyłu, a w mojej głowie powracały obrazy z dzieciństwa.
- Madziu, ja musiałem tutaj przyjechać!
Widziałam zdziwione twarze wszystkich przebywających akurat w salonie. Rozmawialiśmy po polsku, nie trudno się dziwić.
- Po co?! Nagle sobie przypomniałeś o dzieciach?!
- Czy to jest.. - puścił moje pytanie mimo uszu, nic się nie zmienił. Wskazał palcem na Axla i przyglądnął mi się badawczo- Michał?
- Nie! W ogóle jak ty się tu dostałeś?! Jak mnie znalazłeś?!
- Co to za ludzie? Gdzie mama? To Wasz dom?! Powiem Ci, że ruina. Jakoś ten wyjazd Wam nie pomógł- rozglądał się dookoła. No bezczelny typ!
- A co Ciebie to kurwa obchodzi?! Jakoś przez ostatnie 15 lat miałeś w dupie mnie i mojego brata. Nie! To nie jest Twój syn. Może jedynie biologiczny, ale dla niego nigdy nie byłeś ojcem i nie będziesz. Pamiętaj! W ogóle to jak śmiesz, tak mówić?! Zjawiasz się nagle nie wiadomo skąd i oczekujesz kurwa.. nie wiem czego!
- Ja... Przecież pisałem, ciocia wysyłała mi zdjęcia Michałka.. I Ciebie też. Próbowałem się z Wami skontaktować. Nikt mi jednak nie odpisywał, na prawdę. Dopiero rok temu dowiedziałem się, że jesteście w Los Angeles.. Wow, jak to dumnie brzmi. Od kiedy wyjechaliście do Londynu nie miałem o Was żadnych wieści. Musiałem się z Tobą zobaczyć. Z Wami. Uzbierałem więc pieniądze i przyleciałem. Chociaż i z tym był problem i to wielki.
- Nie interesuję mnie! - wbiegłam z powrotem na górę i krzyknęłam najgłośniej jak potrafię, zanosząc się płaczem- Nienawidzę Cię, spierdalaj!
To przerastało mnie jeszcze bardziej. Na samo wspomnienie dostawałam dreszczy. Teraz jednak znów zaczęłam się o niego martwić. "Los Angeles- to brzmi dumnie" Pff. Ale przede wszystkim groźnie. Przyznaję się, miałam wyrzuty sumienia.
Ale nie! Jestem twarda i kurwa żaden facet nie będzie mnie wykorzystywał i mną rządził. Nigdy.
Ta niemoc i zarazem złość wyniszczały mnie od środka. W przypływie agresji miałam ochotę coś rozwalić, albo od razu rzucić się z mostu, pod pociąg. Wszystko jedno. Zaczęłam się pakować, tylko po to, aby zaraz znów wyciągnął ciuchy z plecaka. Nie wiedziałam co robić. Włączyłam muzykę w odtwarzaczu. Wypadło na Alice'a Coopera- Poison. Powróciłam na materac i przeszukałam plecak. Był stary, kupiłam go zaraz po przyjeździe do Londynu. Rajcowało mnie logo THE DOORS, z którym, przyznaję, dumnie się woziłam. W przedniej kieszeni, gdzieś głęboko wyczułam kawałek tektury, twardy papier. Prostokątny, z ostrymi rogami. Wyciągnęłam je. Łzy znów pociekły po moim policzku, już nawet nie próbowałam ich powstrzymać. Ja i tata. Ja na rowerze, tata obok asekurujący uważnie każdy mój niezdarny ruch. Mój ból od 15 lat. Miłość zabrana tak nagle. Pływanie, jeżdżenie na rowerze, wrotkach, łyżwach. Wszystko to on! On mnie tego nauczył.
Wspomnienia dzieciństwa niszczyły moją dumę, mój wrodzony minimalny egoizm, zabij uczucia, moją duszę, mnie całą...
- Jak się czujesz? - Duff bez pukania wszedł i przysiadł obok, podając mi kubek gorącej kawy z mlekiem. Otarł moją łzę, a druga spłynęła powoli na jego niebieską koszulkę. Zaśmiał się cicho.
- Dziękuję, trochę lepiej - popiłam pośpiesznie nieco kawy i spojrzałam na niego z czułością. Przytulił mnie ostrożnie.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć, tak? Zawsze. Kocham Cię, kocham Cię jak siostrę i nigdy nie pozwolę tego zrujnować, nigdy nie pozwolę Cię zranić. Nikomu, rozumiemy się?- odchylał mnie lekko co chwila, aby spojrzeć mi w oczy i zobaczyć, lub usłyszeć moje przytaknięcie. Kiwałam więc za każdym razem głową, powoli analizując co do mnie mówi.
- Dziękuję Ci - wypiłam diametralnie szybko kofeinę i odstawiłam kubek na ziemię. Odwróciłam się do Duffa przodem i wtuliłam w jego rękaw. Teraz czułam się bezpieczna.
- Wiesz, chciałem Ci powiedzieć, że ja też pochodzę z robitej rodziny. Mnie też brakowała ojca. Aczkolwiek mój nigdy nie przeleciałby pół świata, żeby się ze mną spotkać. A więc na Twoim miejscu bym się odrobinę cieszył. Może warto chociażby spróbować z nim pogadać?
W tym momencie poczułam, że to moja bratnia dusza, mój przyjaciel. Nikt mnie tak dobrze nie rozumiał jak on.. Nawet Axl, ale nie warto nawet mówić o tej osobie.
- Co do rudego- czy on do cholery czytał w moich myślach?!- jemu też powinnaś wybaczyć. To nie jego wina, że jebany kurwa murzyn wziął go za pedała- to zabrzmiało śmiesznie, zachichotaliśmy, jednak Duff szybko się otrząsnął i dalej prawił swoje kazanie- jest jaki jest, ale kocha Cię. Jeszcze nigdy mu tak na kimś nie zależało, przemyśl to, ya know.
- Ja jednak nie mam pewności co do tego, czy mnie kocha. Takie zachowania przeważają na nie. Mam dosyć, poważka. Kocham Axla, ale to wszystko mnie przerasta, przeraża. Może ja po prostu nie dorosłam do związku?
- Dorosłaś. Rose ma swoje za uszami, jest jaki jest. Pasujecie do siebie. Ma być zgoda, zarządzam.
- Nie pierdol. Oddajmy się na chwilę, ciszy- wgapiłam się w toaletkę. W głowie już urodził mi się plan domniemanego pogodzenia się. Axl z kwiatami, czuły, miły, uprzejmy. Może i nawet klękałby na kolanach. Byłoby.. tak jakoś inaczej.
Za moment znów dopadł mnie potworny ból głowy. Chyba w ogóle nie powinnam się urodzić.
- Kate?! - czy ta kobieta na prawdę do mnie dzwoni? Nie obraziła się? Żyje?! Może pomyliła numery?!
- Tak, Kate. Chyba kurwa poznajesz siostrę... Nie ważne. Co u Ciebie? Dawno mnie młoda nie odwiedzałaś, tęsknię- zamruczała smutnym tonem przez słuchawkę.
- Dzwoniłam wczoraj przecież- odparłam beztrosko, a po chwili zorientowałam się jak skończyła się ta rozmowa.
- Mhm.
- Przepraszam - odchrząknęłam.
- No, ta sytuacja mnie przygnębia, powiem Ci. Ale nieważne, co u Ciebie się pytam?
- Mieszkam w Hellhouse, Axl... Wszyscy oprócz Duffa mnie wkurwiają, mój ojciec.. Nie wiem, kurwa!
- Może lepiej do mnie wpadnij, hm?
- Jasne, dzięki. Już lecę- rzuciłam słuchawkę na miejsce i zerwałam się, zbiegając na dół. Znieważyłam rockmanów siedzących znowu na kanapach. Ci dopiero zwrócili na mnie uwagę, kiedy niezdarnie wkładam na siebie kowbojki i ramoneskę, o mało co nie upadając na dupę.
- No ludzie, do kurwy! - Izzy powstał ze swojego dotychczasowego miejsca i zerkał co chwila na mnie, to na Rose'a.
- Hm?- poprawiłam jeansowe rurki, wkładając je jeszcze głębiej w wysokie buty.
- Nie róbcie scen, pogódźcie się! - Duff dołączył do Stradlina. Zerknęłam na nich z pełną irytacją malującą się na mojej twarzy. Wszyscy wgapili we mnie swoje ślepia. Najbardziej przerażał mnie błagający wzrok Axla. Był bliski płaczu, spoglądał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, ale jakże przykrym. Odwróciłam głowę, aby uniknąć tego, czego się bałam. Zranił mnie, należy mu się. Muszę być dzielna.
- Wrócę w nocy, wezmę klucze- poprawiłam niezdarnie bandanę u mojego boku, pociągając jednocześnie palcem pęk kluczy na szafce.
Z dziarską miną ruszyłam na przód. Było ciemno, ale bardzo przyjemnie. Lepiej niż w dzień, kiedy to panował skwar i szum. Teraz było cicho, a delikatny nocny wiaterek przeplatał się z ciepłym prawie letnim powietrzem. Cieszyłam się na to spotkanie jak nigdy wcześniej.
- Michie! - ktoś lekko szarpnął mnie za ramię. Spojrzałam za siebie.
- Co ty? Biegłeś?! - zmierzyłam litościwym wzrokiem zdyszanego Slasha, który to teraz podpierał swój ciężar ciała o mnie i swoje kolano. Zacisnął dłoń na moich obojczykach, a drugą rzucił lekceważąco na swój piszczel. Głowę schylił, zawieszając ją między nogami.
- Nie, kurwa.. Wcale - oddychał ciężko- leciałem jak pojebany! - uśmiechnął się łobuzersko, odkrywając ze swojej twarzy niesforne ciemne loczki, tym samym ukazując światu zacną, przyjemną dla oka buźkę. Wyglądał teraz tak jakoś... inaczej. Bardziej atrakcyjnie. W zasadzie to on jakoś nigdy mnie nie pociągał. Ekscytowałam się tylko jego umiejętnościami gry na gitarze, ewentualnie charakterem. Nigdy nie wyglądem. Był oryginalny, fakt. Ale w życiu nie przypadał mi zbytnio do gustu. I nagle, od tak, po prostu zrozumiałam fascynację Hudsonem. Pociągał mnie, nie Rose, nie McKagan, nie Bach, tylko on. Ten, z którym obcuję codziennie. Schyliłam się, niby po to, by pomóc mu wstać. Nasze oczy się spotkały. Byliśmy strasznie blisko. Przybliżałam się coraz bliżej. Do jego twarzy przyczepiony był ten uroczy uśmiech. Czy ja kurwa do chuja oszalałam?!- pytałam się siebie w myślach- ogarnij dupę, Michie! Diametralnie szybko się od niego odsunęłam, na co ten tylko zaśmiał się cicho pod nosem.
- Gdzie lecisz? - spytał odsuwając na bok kosmyk włosów z twarzy. W myślach prosiłam, żeby tego nie robił. Definitywnie działo się ze mną coś złego. Wszystko przez Axla. Jak mnie zadowalał, jakoś nie patrzyłam na innych wzrokiem pożądania.
- Do Kate. A ty po co za mną leziesz?! - moje udawanie oburzenia wyraźnie go rozśmieszało.
- Właśnie tak myślałem, dlatego. Jak myślisz, będzie chciała ze mną gadać?
- Hmm.. Po tym jak razem z Adlerem jebaliście jedną laskę?! Nie, wątpię.
- Kurwa, już nie mogłem wytrzymać. Slash bez laski chociażby jeden dzień równa się zły Slash. Jestem gościnny w kroczu, a mój mały kolega już nie mógł wytrzymać - zaśmiałam się mimowolnie.
Próbowałam dorównać mu kroku, jednak bezskutecznie. Raz szedł szybko, później nagle zwalniał i za moment ponownie przyśpieszał. Tak czy siak szłam za nim, jak piesek, zanim to dorównałam mu tempem. Szliśmy ramię w ramię.
- A Katie?
- Co Katie? - odparł zdziwiony tym nagłym pytaniem.
- Co z nią? Dlaczego wy w ogóle ze sobą spaliście?!
- Kate.. Miła dziewczyna, ładna, mądra. Nie wiem czy dla mnie odpowiednia, ale miłość ponoć nie wybiera - poczęstował mnie papierosem i sam zaciągnął się swoim - znaczy się, nie chodzi mi o to, że ją kocham czy coś, bo tak nie jest. Po prostu czuję się dobrze kiedy ją widzę, serce przyśpiesza mi taktu. Tęsknię za nią, chcę ją zobaczyć. Po za tym lubię ją, bardzo, bardzo ją lubię.
- Tyle?
- Tak...- wzruszył ramionami - pytałaś jeszcze dlaczego z nią spałem... Coż, siła wyższa. Z resztą każda laska wskakuję mi do łóżka. Wystarczy, że dobrze zagadam - uśmiechnął się szeroko - Hej mała - szturchnął mnie - masz gitarę? Bo chcę jebnąć... jakiś akord- puścił mi oczko.
- Spierdalaj! - zaśmiałam się - ja w życiu bym na coś takiego nie poleciała.
- Hahaha - wybuchł śmiechem - tak, zapomniałem, że ty lecisz na bardziej imbecylistyczne i ograniczone umysłowo gadki Rudego. Jak np. - przejechał palcem po żuchwie i utkwił wzrok w gwiazdach wysoko położonych na niebie- Siema laska - zaczął parodiować Axla, imitując jego ton głosu - mój mały wieśniaczek cwaniaczek ma ochotę się z panią zapoznać.
Wzruszyłam obojętnie ramionami, powstrzymując śmiech.
- Tak czy siak, bym się z Tobą nie seksiła.
- Zobaczymy.. Ej, ty młoda! Mów pieprzyła, bo nie ogarniam tej nowej mody na jebnięte słówka.
Resztę drogi spędziliśmy na opowiadaniu sobie wzajemnie dowcipów oraz co nieco o naszej przeszłości. Dowiedziałam się o nim tyle, że starczyłoby na dobrą książkę o przyszłym wirtuozie gitary. Od razu poprawił mi się humor, kiedy usłyszałam historyjkę jak to Adler zaczął zarywać do... mamy Duffa, który przyjechała odwiedzić synka. Oczywiście nikt nie był trzeźwy. W takiej miłej atmosferze zleciała nam godzina i dotarliśmy pod same drzwi domu Kath.
- Myślisz, że powinienem tam wejść?
- Nie wiem... Może ty tu lepiej poczekaj. Przekonam ją i wtedy Cię zaproszę, co?
- Good idea - entuzjazm przebijał się przez całe jego ciało. Skrył się w ogrodowych różach mamy Katherine, zanim dziewczyna zdążyła zejść na dół.
- Moja kochana Michelle - Kate przytuliła mnie na przywitanie i wciągnęła do środka.
Slash:
Kurwa, już wszystko mnie swędzi! Ja pierdolę, siedzę w tych krzakach chyba z dwie jebane kurewskie godziny, a po Michie zero śladu! Czy ja do chuja mam napisane na czole: POCZEKAM ILE BĘDZIE TRZEBA?!
No! W końcu wyszła. Ja zatem wyplątuję się z objęć róż i ruszam na wprost drzwi domu Katie. Spoglądam w przymrużone i szkliste oczy Michelle.
- Co się stało? Dlaczego tak cholernie długo?! Mogę już wejść?
- Kate... Ona wszystko wie. Dowiedziała się o Victorii. Cały czas ryczy, brawo dla Ciebie! - rzuciła obojętnym tonem wymijając mnie. Słyszę moje głośno bijące serce. Co się ze mną dzieje?!
- Ale zrobiłem tym coś złego? Chyba mam prawo. - udaję, że mi nie zależy. Jeszcze nigdy dziewczyna mnie nie zlała. Lubię ją, cholernie kurewsko lubię tę Kate.
- Wiesz co?! - Michy bezczelnie wbija wzrok w moje oczy. Widzi to! Na pewno to widzi. Przejrzała mnie na wskroś. Poznała w ułamku sekundy.
- Nie próbowałaś jej coś... No po prostu mogłaś wcisnąć jej jakiś tani kit. Wszyscy byliby szczęśliwi.
- To moja przyjaciółka, wobec niej zawsze jestem fair, więc stul proszę ten swój słodki pyszczek.
Między nami zapanowała cisza, nie wiedziałem co powiedzieć. Niestety ta dziewczyna miała rację. Bystra z niej dupa, zaiste. Kate to zbyt trudny temat, tutaj akurat nie mam racji, zatem szybko go zmieniam.
- Dawałaś sobie w żyłę, przyznaj! - przenikam tą drobną ciemną blondynkę wzrokiem. Niezły ma tyłek, trzeba przyznać. W ogóle jest niczego sobie. Nigdy jeszcze tak na nią nie patrzyłem, bo nigdy nie zostaliśmy sam na sam. Szczerze? Wcale nie dziwię się Axlowi, że non stop o niej pierdoli i się nią zachwyca. Jestem w szoku tylko dlatego, że wybrała takiego chama i brzydala. Laska ma czym oddychać, szczupła, tyłek fajny, mordkę też ma całkiem ładniutką.
- A od kiedy Ciebie to interesuję? Chłopcze, jestem dorosła- idzie dumnie przed siebie, nawet się nie odwraca.
- O co poszło z Rosem? - po raz kolejny zmieniam temat.
- Kurwa! - Chelle nagle przystaje i zakłada ręce na biodra - ruchałeś tą dziwkę to nie wiesz, no tak! Wkurwia mnie, tyle. Z resztą to Twój przyjaciel, jego się pytaj, gadaj z nim. W dupie go mam. Może mi co najwyżej possać, kurwa! - mówi mocno wkurwiona i ciska swoją czerwoną zapalniczką o beton. Zaraz potem rusza przyśpieszonym krokiem. Spostrzegam już nasz domek. Ta kobieta jest dla mnie za inteligentna albo nieźle kurwa zjarana i dzika. Wchodzę za nią do Hellhouse. Pojeby siedzą na kanapie. Axl wciąga kreskę, Izzy spokojnie odpala zioło, a Stevie tańczy z Mr. Brownstonem. Za to Duff rucha jakąś lasencję za sofą. Kurwa zostało coś dla mnie?!
Michie rzuca rudemu pełne dezaprobaty spojrzenie, na co ten jedynie wzrusza ramionami i pociera skrawkiem dłoni o nos. Chelle spierdziela na górę.
- McKagan, kurwa! - zasłaniam oczy i przechodzę obok tego chuja, który wypina dupę w moją stronę. Chyba powinienem się czegoś napić. Yeah! Nightrain czeka na mnie, na stoliku.
Michelle:
Pierdoleni chuje! Nie rozumiem jak Duff może być tak obrzydliwy! Kurwa mać, myślałam, że jest inny! Ale on jest taki sam. Jak oni, wszyscy. Jebane psy!
Cieszę się, że odwiedziłam Kate. Obie nie byłyśmy w najlepszym nastroju, ale sama obecność bliskiej Ci osoby sprawia, że nieco optymistyczniej patrzysz w przyszłość. Kate jest taką osobą, której mogę bezgranicznie ufać i z którą wszystko staję się prostsze i nabiera ładniejszych kształtów, struktur. Katie, moja kochana, proszę chodź teraz do mnie! Ona jedyna mnie rozumie. Był jeszcze Duff, ale teraz nabrałam do niego pewnego rodzaju obrzydzenia, dystansu. Sama już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Siedzenie i rozmyślanie nad tym zajęło mi ponad dobrą godzinę, dopóki na strych nie wszedł Axl.
- Dalej się burasz? - fuknął na wejściu nawet na mnie nie patrząc.
- Spierdalaj!
- Dobra kurwa, koniec tego dobrego. Nie będziesz mi to chuja pierdolić co mam robić, rozumiesz?! - spojrzał na mnie wściekły - to ty wypierdalaj - wskazał mi palcem na drzwi - no już, wypierdalaj!
Co on kurwa mać pierdolił?! Oszalał? Łza poleciała mi po policzku szybciej niż bym się tego spodziewała. Zawsze tak miałam- emocje, a w oczach od razu łzy, które zaraz spokojnym nurtem spływały po moim policzku. Przetarłam skórę pod oczami, wierzchem dłoni.
- Co ty do cholery pierdolisz Rose? - wstałam i oparłam się o ścianę na przeciwko "łóżka". Zacisnęłam nerwowo dłonie w pięści. Axl za to, ze stoickim spokojem, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się i zapalił papierosa. Zerknął na mnie ponownie, jednak tym razem mina mu zrzedła.
- Wiesz...- wypuścił dym z płuc, usiadł na materacu, a łokciami oparł się o własne kolana- jak sobie teraz tak przypomnę- podrapał się po głowie- to zazwyczaj pierdolę dziwki, nie jakieś tam wyższej klasy, zwykle ruchane w dupę dziwki z ulicy- machnięciem ręki zgasił zapałkę, zaciągnął się fajką i powrócił do swojej niedawnej pozycji- jednak ostatnio pierdoliłem Ciebie- wskazał na mnie palcem i zaśmiał się gardłowo.
Haha, śmieszne w chuj! Zrobiło mi się przykro, jak może tak mówić?! Równa mnie z tymi kurwami z ulicy. Kokaina nie ma na niego dobrego wpływu, nawet odrobina.
- Jesteś kurwa w chuj pojebany... - rzuciłam od niechcenia, położyłam się na materacu i przykryłam cienkim kocem.
- Jednak tu śpisz? Miło.
- Za to ty czubku, tutaj nie śpisz. A bynajmniej nie obok mnie - podniosłam się na łokciach i jednym zgrabnym, zwinnym ruchem wywaliłam mu kołdrę na podłogę. Jego wściekły wzrok był rozerwany pomiędzy owym podłożem, a moimi oczami. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, bałam się jedynie, że wybuchnie i mnie uderzy. Był do tego zdolny. Odwróciłam się do niego tyłem i chwilę później śniłam o przyjemniejszych rzeczach niż kłótnia z Rosem.
Obudził mnie czyjś oddech na szyi. Było ciemno, ale to nie uniemożliwiało mi dostrzegania i poczucia, że ktoś całuje mnie w policzek, schodzi niżej do szyi i zatrzymuję się na dekolcie, który był dosyć mocno wyeksponowany w nocnej, czerwono-czarnej halce.
- Spierdalaj! - odepchnęłam Axl'a uderzając go z płaskiej w policzek. Tak, aż było słychać plask, a jakże!
- Skarbeczku- próbował dosięgnąć moich ust, jednak nic z tego. Zasłoniłam się rękami i podkuliłam nogi pod samą brodę, przykrywając się przy tym kocem po czubek głowy.
- Pierdolony, bezczelny skurwiel- odwrócona tyłem długo jeszcze komentowałam zjebane, niemoralne zachowanie tego palanta. W pewnej chwili ponownie odpłynęłam do krainy snu... Niestety tym razem- koszmaru.
Słońce rozgrzewało moją twarz, więc z przymrużonymi oczami wstałam i próbując przedostać się do szafki z ciuchami, potknęłam się o "coś" na podłodze. Oczywiście był to wielmożny pan i władca- Axl Rose- znany dla mnie jako William. Cóż... Obeszłam go, ten nawet nie wzdrygnął tylko nadal smacznie spał niezgrabnie odziany kołdrą. Wyciągnęłam koszulkę z KISS i skórzane, długie spodnie. Do tego bielizna, ręcznik i zeszłam na dół, konkretniej do łazienki. Wczoraj z całej tej presji wywartej na moją drobną, małą osobę zapomniałam o wykonywaniu najważniejszych czynności. Teraz musiałam to nadrobić. Odświeżyć ciało, mózg, duszę. Po długim prysznicu, kiedy to stwierdziłam, iż moje ciało pachnie na 2 km. co najmniej, zadowolona zabrałam się za starannie, bałaganny makijaż. Jakkolwiek to brzmi, efekt był taki jakbym się rozmazała, a sam pierdolony eye-liner robiłam z 20 min.! Po odświeżeniu się i doprowadzeniu do ładu składu, wyruszyłam na poszukiwania w kuchni. Wypiłam kawę na przemian zaciągając się fajką. O dziwo, nie były to czerwone, słynne wśród rockmanów, Malboro, a jakieś niedobre, podrzędne papierosy. Jednakże cóż poradzić? Nałóg. Byłam już syta, zatem postanowiłam wpakować dupę w nieziemsko wygodne siedzenia w salonie. Ku mojemu zaskoczeniu już ktoś zadowalał się poduszkami kanap. Duff... Proszę, nie pokazuj mi się na oczy! Ale musiał, no musiał. Małymi łyczkami sączył kawę. Włosy niesfornie układały mu się na głowie, to w tą stronę, to w tę. Jakoś nie wydaję mi się, abym odblokowała się od wczoraj, nadal (chyba) się nim brzydzę.
- Dzień dobry, Michie - uśmiechnął się. Przysiadłam na przeciwnej sofie.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry, ale cześć- po chwili bezczynnego siedzenia, podeszłam do mojej ramoneski wiszącej na wieszaku obok drzwi. Zaczęłam poszukiwania Mr. Brownstone'a, który to wczoraj przepięknie tańczył razem ze mną i Kate. Nosz kurwa mać! Nie ma?! No nie ma! Założyłam szybko na siebie kurtkę, wciągnęłam kowbojki na nogi i wybiegłam jak oparzona z tego piekielnego domu. Przeszłam spory kawałek w kierunku Sunset Strip, zanim ujrzałam znanego mi już pana. Jak zwykle uśmiechał się szeroko, gdy tylko do niego podeszłam, nerwowo rozglądając się dookoła.
- To co zawsze?
- Tak.
- Tyle samo?
- Tak, tyle samo i to samo, jasne? Nie mam czasu, przepraszam. Masz pan jeszcze coś innego?
- Hmm.. Krucha blondynka?
- Jasne. Tylko szybko, dam napiwek.
Wymieniliśmy uśmiechy, wzięłam od niego towar i wcisnęłam w jego pomarszczoną dłoń kilka banknotów. Tak jak obiecałam, napiwek+to co zawsze. Leciałam jak opętana, bojąc się, że ktoś może mnie obserwować. Teraz znacznie zwiększyła się fala tzw. kapusiów. Mnie na szczęście udało się bezpiecznie i bez niespodzianek powrócić do Hellhouse. Otworzyłam drzwi i zamarłam..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz